Rozważałam kiedyś studiowanie medycyny. Myślę, że jednak dobrze zrobiłam, że tego kierunku studiów nie wybrałam - znając siebie, na pewno ciężko by mi się było wyleczyć z kompleksu studenta I roku, który rozpoznaje u siebie objawy wszystkich chorób, o których się uczy. Główny bohater "Trzech panów w łódce..." miał ten sam problem: przeczytał encyklopedię chorób i doszedł do wniosku, że spośród wszystkich w niej opisanych nie ma tylko jednej (i to takiej, która dotyka jedynie służące w średnim wieku, spędzające dużo czasu na sprzątaniu w pozycji klęczącej). Jego lekarz oczywiście z diagnozą się nie zgodził, doradził mu jedynie dłuższy odpoczynek. Nasz bohater, wraz z dwoma kolegami oraz psem, postanowił wybrać się więc w rejs po Tamizie.
Humor, humor i jeszcze raz humor. To tyle w skrócie można powiedzieć o książce Jerome'a. Jest to w zasadzie zbiór śmiesznych anegdot, opisujących przygody, z jakimi trzej przyjaciele spotkali się podczas swojej podróży. Do tego dorzuconych jest także kilka anegdot historycznych, nawiązujących do odwiedzanych miejsc i wielkich postaci, które w owych miejscach bywały.
Książkę w zasadzie można otworzyć na dowolnej stronie, zacząć czytać od któregokolwiek rozdziału. Zawsze napotkamy na coś śmiesznego. Choć nie jestem wielką miłośniczką humoru brytyjskiego, to jednak lektura była dla mnie naprawdę odprężająca i wielokrotnie wywołała uśmiech na mej twarzy.