Od kilku tygodni zima zagościła u nas na dobre - najpierw siarczysty mróz, teraz śnieg. Pewnie większość z nas choć przez chwilę pomyślała sobie, jak to by było miło przenieść się teraz gdzieś, gdzie jest ciepło, gdzie świeci słońce. Wyspy Kanaryjskie? Dominikana? Możemy wybrać się tam, nie ruszając z miejsca - możemy odwiedzić te miejsca oczyma Jennie Dielemans, szwedzkiej dziennikarki, która postanawia przyjrzeć się bliżej przemysłowi turystycznemu.
Osobiście jestem miłośniczką "turystyki miejskiej" - pojechanie gdzieś do nadmorskiego kurortu, do hotelu all inclusive nie jest szczytem moich wakacyjnych marzeń. Rozumiem jednak ludzi, którzy preferują ten sposób na regenerację sił: nie trzeba się podczas takiego wyjazdu o nic martwić, wszystko ma się zapewnione, posiłki podane, pokój hotelowy posprzątany. Dodatkowa atrakcja w postaci jakiejś jednodniowej wycieczki zakupionej ma miejscu sprawia, że dni nie są takie monotonne a przy okazji turysta odnosi wrażenie, że coś fajnego zobaczył, poznał lepiej kraj, do którego pojechał. No właśnie - wrażenie... Autorka "Witajcie w raju" przygląda się bliżej temu, co tak naprawdę oferuje dzisiejszy przemysł turystyczny i jakie konsekwencje dla naturalnego środowiska ma jego duży rozwój.
Nie jest zaskoczeniem to, czego możemy się z książki dowiedzieć - np. że budowa tysięcy hoteli w nadmorskich miejscowościach nie była zaplanowana w zgodzie z wymogami ekologicznymi i w chwili obecnej stwarza duże zagrożenie dla prawidłowego funkcjonowania ekosystemu. Albo że w wielu miejscach hotele te budowane są przez nielegalnych emigrantów, których warunki życia są - mówiąc szczerze - urągające. Lub że wycieczki do "nieskażonych, naturalnych miejsc" tak naprawdę nie istnieją, wszystkie te "dziewicze zakątki" są pełne turystów i pod nich przygotowane...
Niemniej jednak historie w książce opowiedziane do chwili refleksji zmuszają. Szczególnie wartościowe są rozmowy z mieszkańcami tych wszystkich mekk turystycznych pielgrzymek oraz rozważania o samej istocie wakacji i odpoczynku. Zaciekawiła mnie także sama historia urlopu i biur turystycznych.
Myślę, że przyjemniej by się te reportaże czytało, gdyby wzbogacone zostały jakąś fotorelacją. Zdecydowanie zabrakło mi podczas lektury zdjęć obrazujących opisywane miejsca i wydarzenia. Niejednokrotnie jedno zdjęcie przemawia bardziej, niż kilka stron opisu...
2 komentarze:
Brak zdjęć, czy reprodukcji obrazów to chyba pierwsza bolączka książek o sztuce i o podróżach. Autorzy tłumaczą się kosztami. Jest w tym trochę racji, choć z drugiej strony to trochę jak pisanie o muzyce bez muzyki (czyli coś alla moje wpisy o musicalach :) Wygląda na to, że książka jest o oczywistych oczywistościach, które zapewne dla wielu "turystów" odnoszących wrażenie, że coś zobaczyli oczywistościami nie są. Pierwsze skojarzenie - wioska beduińska będąca w programie każdej wizyty do Egiptu. Pozdrawiam
Brak fotografii o tyle mnie zdziwił, że w innych publikacjach z tego cyklu, które czytałam, wydawnictwo Czarne zawsze stara się wzbogacić treść także o tę warstwę obrazkową...
Prześlij komentarz