wtorek, 24 kwietnia 2012

"W odbiciu" Jakub Małecki

To jedna z tych książek, po którą zapewne nigdy bym nie sięgnęła, gdyby nie pozytywne opinie na różnych blogach.

Nie brzmi to najlepiej, ale jestem trochę uprzedzona do współczesnej powieści polskiej. Zbyt wiele utworów, z którymi miałam styczność, nie przemówiło do mnie - nie podobał mi się język, przesycony wulgaryzmami (jakby nie było już w ogóle innych słów), często nie podobali mi się bohaterowie, którzy jakoś nie pasowali mi do otoczenia, w którym zostali umieszczeni. Szczerze mówiąc sądziłam, że i tym razem będzie podobnie. Ale... myliłam się :-)

Treść książki Małeckiego łatwo streścić można w kilku słowach, ale przesłania i wrażeń po lekturze - już nie. Historia, której głównym bohaterem jest Karol (chwilowo bezrobotny i przeżywający kryzys małżeński) jest w gruncie rzeczy opowieścią o mrocznych zakamarkach ludzkiej duszy. Jak rodzi się egoizm, zło, gniew? Czy jest szansa, aby im się przeciwstawić? Czy światem rządzi przypadek, czy wszystko jest w jakiś sposób zdeterminowane? I czy można pokierować swoją wolnością?

Warto zastanowić się wraz z autorem nad odpowiedziami. Polecam.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Niech się święci święto książki :-)

Nie da się świętować tego dnia inaczej niż w księgarni...W tym roku zakupy skromne, ale ponieważ każdy z zakupionych tomów jest ponadprzeciętnie gruby, czytania i tak trochę będzie:



niedziela, 22 kwietnia 2012

"Filmy mojego życia" Alberto Fuguet

Książkę te wygrzebałam gdzieś w sieci tanich księgarni. Moją uwagę przykuła (poza ceną) sympatyczna okładka oraz sam zamysł - oto bowiem młody i uzdolniony sejsmolog przypadkowo spotyka w samolocie pewną kobietę. Początkowo w ogólne nie jest zainteresowany nawiązaniem z nią jakiejkolwiek rozmowy - myśli o swojej podróży do Japonii, gdzie spieszy by być świadkiem ważnych ruchów płyt tektonicznych. Jednak to spotkanie i krótka rozmowa sprawiają, że oczekując w Los Angeles na przesiadkę, Beltran Soler (tak nazywa się nasz główny bohater) postanawia odwiedzić wypożyczalnię filmów video i... spisać listę filmów swojego życia - listę filmów, które oglądał i które wywarły znaczący wpływ na jego dalsze losy; listę filmów, które oglądał w wyjątkowych okolicznościach, z ważnymi dla siebie osobami, listę filmów które ukształtowały jego osobowość. Nowe zadanie pochlania go tak bardzo, że dalszą podróż odkłada na później.

Fakt, że przesiadka miała się odbyć w Los Angeles nie jest bez znaczenia. Los Angeles to bowiem miejsce, w którym Beltran urodził się i wychował. Miejsce, którego nie odwiedzał od lat - jako dziecko przeniósł się z rodziną do surowego Chile czasów Pinocheta. Beltran, którego poznajemy na początku powieści, nie jest pogodzony ze swoim życiem, nie jest zadowolony z różnych wyborów, które doprowadziły go do tego miejsca, w którym się aktualnie znajdował. Wylistowanie wszystkich filmów, staje się dla niego formą terapii - "przepracowuje" swoje życie, powoli godzi się ze wszystkim i ze wszystkimi.

Bardzo mi się spodobała koncepcja, ale wykonanie pozostawiło niedosyt. Przede wszystkim odnoszę wrażenie, że trudno jest poczuć klimat tej książki, jeśli nie było się dzieckiem mieszkającym w Stanach w latach 60-tych i 70-tych. Sposób, w jaki te dziecięce i nastoletnie historie są opowiedziane, jest niezwykle emocjonalny, jeśli nie miało się z czymś kontaktu, trudno to sobie wyobrazić. To trochę tak, jakbym chciała opisać jakiemuś Amerykaninowi zapach Pewexu: jako mieszanki perfum Kobako i kolorowych okrągłych gum do żucia pakowanych po 10 sztuk w listku - tego się nie da opowiedzieć, jeśli się tam nigdy nie weszło i zapachu nie zapamiętało. A w tej książce mamy szereg produktów spożywczych, z pewnością kultowych dla tego okresu i wywołujących szeroki uśmiech na twarzy i szereg wspomnień wśród czytelników, którzy to przeżyli, ale niemożliwy do zrozumienia dla mnie.

Poza tym trochę za dużo pytań pozostaje bez odpowiedzi, ani bez wskazówek interpretacyjnych. Nie muszę mieć wszystkiego zawsze wyłożonego "kawa na ławę", ale tu po prostu zabrakło mi rozwinięcia niektórych wątków, szczególnie dotyczących relacji głównego bohatera ze swoją siostrą, które pozwoliły by mi lepiej zrozumieć Beltrana.

Książka ma jeszcze jedną ważną zaletę: jest pewnego rodzaju przewodnikiem po filmach, które warto zobaczyć i świadectwem zmian, jakie na przestrzeni dziesięcioleci zadziały się w amerykańskim filmie. Autor jest aktywnym filmowcem, scenarzystą i reżyserem. Jest także przedstawicielem "pokolenia McOndo". Odrzuca popularny szczególnie w kręgach południowoamerykańskich realizm magiczny - pisze o nowoczesnych dużych aglomeracjach, popkulturowych inspiracjach i życiu współczesnych, zwyczajnych ludzi. 

sobota, 21 kwietnia 2012

"Czułość i obojętność" Roma Ligocka

Tym razem będzie krótko (i mam nadzieję treściwie).

Nie jestem wielką miłośniczką felietonów. Ani innych krótkich form literackich. Jakoś już tak mam, że muszę "wejść" na chwilę dłużej do świata o którym czytam, aby poczuć się w nim dobrze. Ale zdarzają się takie książki, jak ta - zbiór kilkunastu felietonów, z których każdy stanowi odpowiedź na teoretycznie proste i błahe pytanie z kwestionariusza Prousta (typu: główna cecha mojego charakteru, cechy których szukam u przyjaciół, cechy których szukam u mężczyzn, moje ulubione zajęcie). 

Dygresja: Pamiętam jak w podstawówce namiętnie wypełniało się tego typu zeszyty "złote myśli", miałam zawsze wrażenie że koleżanki z mojej klasy są mistrzyniami w wymyślaniu coraz to nowych zeszytów ze zbiorami pytań, do których oczywiście można się było wpisać tylko wówczas, gdy zostało się dopuszczonym do kręgu "przyjaciół".

Wracając jednak do książki: w tych krótkich wpisach, liczących stronę-dwie, autorka podzieliła się z czytelnikiem wieloma ważnymi refleksami. Z tej książki - można by pomyśleć "lekkiej" - wyłania się obraz kobiety z bardzo ciężkim bagażem życiowych doświadczeń. Nie wiem, czy ta książka nie mówi więcej o wojnie i traumie wojennej niż książki, których akcja toczy się w wojennych czasach. Tu bowiem widzimy konsekwencje tego wszystkiego złego po latach, wielu latach... Sądzę, że pisanie jest dla autorki formą terapii, a dla czytelnika powinno być przestrogą.

"Płatki na wietrze" Virginia C. Andrews

"Płatki na wietrze" to kontynuacja "Kwiatów na poddaszu", o których pisałam parę dni temu. 

Rodzeństwo Dollangangerów po ucieczce z domu dziadków (na tym kończy się pierwszy tom), chce dostać się na Florydę i zaznać słońca, którego spragnieni byli przez tyle lat więzienia na strychu. Z powodu choroby Carrie celu podróży nie udało się jednak zrealizować - bohaterowie trafiają do domu doktora Paula Sheffielda. Jest to miejsce, w którym mogliby zacząć normalnie żyć i funkcjonować, miejsce w którym zostali zaakceptowani i pokochani. Jednak wcześniejsze doświadczenia życiowe i urazy psychiczne, jakich zaznali sprawiają, że taka harmonia przestaje im odpowiadać. Nie potrafią w niej odnaleźć swojego sensu i celu.

Cathrine ogarnięta jest żądzą zemsty na swojej matce. I to w moim odczuciu jest właśnie słabą stroną książki. Rozumiem, że Cathy i jej rodzeństwo zostało strasznie skrzywdzone i że nie chcą o tym wszystkim tak po prostu zapomnieć, zostawić za sobą. Ale wyrafinowany plan zemsty, który zaczyna kiełkować w głowie Cathy jest w moim odczuciu nie tylko karkołomny ale i po prostu infantylny. Droga do jego realizacji jest dość długa, a podczas niej Cathy niejednokrotnie dokonywać będzie dziwnych wyborów życiowych, których skutki będą tragiczne dla niej samej oraz dla jej najbliższych. Cathy działa zbyt impulsywnie, nie potrafi się zdystansować i trzeźwo ocenić sytuacji, w której się znajduje. Momentami zachowuje się jak ćma lecącą do świecy. Może to freudowski instynkt śmierci? 

Trzeba przyznać, że w ogóle miłośnicy teorii Freuda odnajdą dla siebie w tym cyklu wiele interesujących wątków - zarówno w relacjach pomiędzy rodzeństwem, jak i w relacjach Cathy z innymi mężczyznami. Aż ciekawa jestem skąd w głowie autorki znalazły się takie pomysły?

Sam koncept pierwszej części wydał mi się dość intrygujący i oryginalny. Tom drugi to w dużej mierze powieść o poszukiwaniu swojego miejsca i o próbie pogodzenia się z własnym losem. Akcja w "Płatkach na wietrze" jest bardziej dynamiczna, jest więcej zwrotów akcji, pojawia się więcej bohaterów, z tym że bohaterowie ci są przeważnie dość... jednowymiarowi. Najciekawszą osobą był w moim przekonaniu Paul. Natomiast inni bohaterowie, a w szczególności inni mężczyźni z którymi wiązała się Cathy, sprawiali wrażenie dość stereotypowych. Ogólnie nie znalazłam żadnego bohatera, które mogłabym obdarzyć sympatią. Żal mi było jedynie małej Carrie, która okazała się nie mieć takiej siły jak jej starsze rodzeństwo. 

Nie jest to typ literatury, który lubię najbardziej - owszem, wywołuje emocje, ale niekoniecznie te, których bym pożądała. Niemniej jednak muszę przyznać, że książkę czytało mi się dobrze i wciągnęłam się w jej akcję. Cały czas byłam bardzo ciekawa, jak ta historia się zakończy i czy plan Cathy się powiedzie.

czwartek, 19 kwietnia 2012

"Kwiaty na poddaszu" Virginia C. Andrews

Ostatnio, za sprawą wznowienia, zrobiło się o tej książce w blogosferze dość głośno. Rzadko zdarza mi się po tego typu książki sięgać, szczególnie w tym okresie, w którym są rozchwytywane, ale tym razem nadarzyła się taka okazja, więc zaryzykowałam.

"Kwiaty na poddaszu" zaczynają się dość niewinnie. Koniec lat 50-tych, szczęśliwa amerykańska rodzina z 4 dzieci, wiodąca dość spokojne życie. Narratorką jest mała dziewczynka, Cathy, co nasunęło mi pewne skojarzenia z "Co widziały wrony?" - ten świat widziany oczyma bohaterek jest dość podobny. Akcja szybko nabiera tempa - pewnego dnia w wypadku samochodowym ginie ojciec Cathy. Niepracująca nigdy matka zostaje sama z dziećmi, z długami, bez środków do życia. Pomyślałam sobie: o, teraz zacznie się opowieść o tym, jak to kobieta szuka pracy, ima się różnych zajęć nie przynoszących wystarczającej sumy pieniędzy by utrzymać rodzinę. Ale nie. Na jaw zaczynają wychodzić różne rodzinne tajemnice. Na przykład to, że dziadkowie dzieci są niezwykle bogaci. Oraz to, że ich rodzice przez dziadków zostali lata temu wyklęci i wydziedziczeni. Matka dzieci postanawia jednak wrócić do rodzinnego miasta i zawalczyć o względy rodziców. Zabiera ze sobą czwórkę swych pociech - Chrisa, Cathy i bliźnięta - jednak po przybyciu na miejsce, w porozumieniu ze swoją matką, ukrywa dzieci na poddaszu pięknego, ogromnego domu swoich rodziców, tłumacząc im, że musi wpierw przygotować swojego ojca na spotkanie z wnukami, o istnieniu których on nie wie. 

Dzieci w ukryciu miały pozostać najpierw jedną noc, potem ta jedna noc przemieniła się w kilka dni, następnie w kilka tygodni i dalej w kilka miesięcy... Cathy i Chris szybko zmieli się ze starszego rodzeństwa w prawdziwych opiekunów i rodziców dla młodszych bliźniąt. Starali się zapewnić im możliwie najwięcej miłości i wsparcia, a także codziennych rozrywek.

Opowiedziana w książce historia jest wciągająca i fajnie się ja czytało, ale w moim odczuciu jest dość niewiarygodna. Jaka jest tak naprawdę motywacja matki dzieci? Co jest dla tej kobiety naprawdę ważne z życiu? Wiadomo, że w literaturze znajdujemy różne typy postaci i nie zawsze da się znaleźć dla wszystkich usprawiedliwienie, ale podczas tej lektury pytania te nie dawały mi spokoju. Trudno mi też zrozumieć dlaczego autorka zdecydowała się wprowadzić do powieści pewne wątki w relacjach między rodzeństwem, które moim zdaniem są zupełnie niepotrzebne i choć sprawiają, że książka staje się bardziej kontrowersyjna, to jednocześnie w moim odczuciu dodatkowo zmniejszają jej wiarygodność. No ale może rozwinięcie będzie w kolejnych tomach, bo powstał cały cykl o rodzeństwie Dollangangerów. W każdym razie jest to książka naprawdę smutna, o samotności, potrzebie miłości, czułości i zrozumienia. Myślę, że wbija się w pamięć.




środa, 11 kwietnia 2012

"Każdy umiera w samotności" Hans Fallada

Jak pokazać swój przeciw przeciw hitlerowskiej władzy? Pewien starszy berlińczyk, prosty stolarz, po tym jak jego syn zginął na froncie, postanawia pisać kartki i listy, w których nawołuje czytelników do chwili zadumy nad sensownością toczonych działań wojennych. W swoją konspiracyjną działalność wciąga żonę. Oboje mają poczucie, że dzięki temu robią coś ważnego. Z wielką starannością co niedziela piszą jedną lub dwie kartki, które następnie umieszczają w ruchliwych kamienicach niemieckiej stolicy. Wierzą, że nakłonią czytelników kartek do reakcji, że o ich działaniach ludzie opowiadają sobie nawzajem, że dzięki nim inni też zdecydują się okazać swój sprzeciw. Jak jest naprawdę? Jak zachowują się osoby, które gdzieś przypadkiem znajdują kartkę, podnoszą ją z zaciekawieniem z podłogi, czytają i... zdają sobie sprawę, że trzymają w ręku świstek papieru przez który mogą, oskarżeni o zdradę stanu, zostać skazani na śmierć?

Otto i jego żona to główni, choć nie jedyni bohaterowie książki, którzy starają się podjąć jakieś działanie antywojenne. Ich losy to nie fikcja literacka - konstruując ich postacie autor opierał się na pewnym niemieckim małżeństwie, które właśnie takie działanie podczas wojny podjęło.

Książka ukazuje dość zróżnicowany przekrój społeczny - od karierowiczów, którzy wykorzystują wojnę do zbudowania wysokiej pozycji społecznej i zapewnienia sobie stabilności materialnej, przez osoby całkowicie obojętne wobec kwestii politycznych, starających się jakoś przetrwać wojnę nie narażając się nikomu, aż do tych, którym zależy, by okazać jakiś opór.

Jednostka versus państwo totalitarne - tematyka, która prawie zawsze robi na mnie wrażenie. Tak było i tym razem. Po książkę miałam ochotę sięgnąć od dawna. Nie jest to nowa powieść - została napisana w latach 40-stych, tuż po wojnie. Była wcześniej przetłumaczona na język polski, ale stare wydanie jest bardzo trudno dostępne. W ubiegłym roku w Niemczech książka została po raz pierwszy wydana w wersji nieocenzurowanej i szybko stała się bestsellerem. Będąc w Berlinie miałam wielką ochotę ją kupić, ale trochę poskąpiłam - kosztowała 20 euro. Kiedy jednak niedawno odkryłam, że nowe wydanie ukazało się także w Polsce, nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności :-)

niedziela, 1 kwietnia 2012

"Służące" Kathryn Stockett

Czy jakieś miejsce kojarzy się Wam bardziej z problemami i ogólnie z sytuacją życia czarnoskórych mieszkańców Stanów Zjednoczonych niż stan Missisipi? Mnie nie. Może po części za sprawą bluesa (jako "rodzimej" muzyki znad delty Missisipi) i kadrów z filmu Wendersa "The Soul of a man", a może innych filmów i utworów literackich. W każdym razie to właśnie w stolicy stanu Missisipi Kathryn Stockett umieściła akcję swojej powieści, której tematem przewodnim są właśnie problemy na segregacji rasowej.

Trzy bohaterki, trzy różne spojrzenia na świat. Aibileen, Minny oraz Skeeter. Dwie pierwsze to czarnoskóre służące, trzecia to młoda biała kobieta, która postanawia sprzeciwić się obowiązującym w latach 60-tych stereotypom.

Aibileen jest starszą, doświadczoną przez los kobietą. Jej praca w dużej mierze polega na wychowywaniu obcych dzieci - wkłada w to wiele serca, nawiązuje z dziećmi wspaniały kontakt, uczy je szacunku do siebie samych oraz do innych, także o odmiennym kolorze skóry. Jednak one, gdy dorastają, zmieniają się i przyjmują "obowiązujący" styl myślenia. 

Minny to najlepsza przyjaciółka Aibileen. Jest sporo od niej młodsza. Ma pięcioro dzieci i męża alkoholika, który nie może powstrzymać się od rękoczynów. Ma też niewyparzony język, przez który nieraz narobiła sobie problemów i wylatywała z pracy. 

I Skeeter - 23-latka, która po powrocie z uniwersytetu nie może się odnaleźć w rodzinnej miejscowości. Jej dawne przyjaciółki wyszły za mąż i urodziły dzieci, a Skeeter chciałaby bardzo wykorzystać wszystko to, czego się nauczyła i podjąć pracę zawodową. Marzy o tym, by zostać pisarką. Za namową pani redaktor z Nowego Jorku zaczyna pracę nad książką, której tematyka w owym czasie (i w owym mieście) była skandaliczna: książkę z wywiadami przeprowadzonymi z czarnoskórymi pomocami domowymi.

W tych warunkach trzeba było wykazać się nie lada odwagą, by zdecydować się na udzielenie wywiadu do książki Skeeter. Powieść Stockett opowiada w dużej części właśnie o tym "dojrzewaniu" do mówienia otwarcie o tematyce segregacji rasowej. Gdzieś daleko na północy Stanów ruch obywatelski w tym czasie kwitł. Ludzie szykowali się na marsz z Martinem Luther Kingiem. Ale to jest południe, tu toczy się lokalna dyskusja o tym, że czarnoskóra służba powinna mieć własną toaletę, ponieważ korzystanie ze wspólnej jest niehigieniczne.

Bardzo chciałam sięgnąć po powieść, która mnie rzeczywiście wciągnie. Udało się :-) Książkę czyta się naprawdę świetnie. Narracja podzielona jest pomiędzy wspomniane trzy bohaterki - każda część napisana jest innym językiem, uwiarygadniającym postaci. Nie oglądałam filmu, mogłam więc wyobrazić sobie wszystkie postaci na swój sposób. Za jakiś czas, jak już wrażenia z lektury nie będą tak świeże, z chęcią po film sięgnę.