piątek, 14 grudnia 2012

Mikołajkowy prezent

W tym roku z okazji Mikołajek nie dostałam żadnej książki. Dostałam znacznie fajniejsze dwa prezenty.

Janek:
Julka:
A razem wyglądają tak:

 Dzieci trochę się pospieszyły, więc na razie są jeszcze w szpitalu. Trzymajcie kciuki, żeby szybko nauczyły się ładnie samodzielnie jeść i jeszcze trochę przybrały na wadze, żeby święta mogły spędzić już z nami :-)

poniedziałek, 26 listopada 2012

Kilka słów wyjaśnienia

Zbliża się koniec listopada, a u mnie w tym miesiącu nie pojawił się ani jeden wpis. A ponieważ w najbliższym czasie też żadne refleksje na temat przeczytanych książek się nie pojawią, to postanowiłam napisać parę słów usprawiedliwienia.

Czytać czytam. Tylko nie piszę, bo nie za bardzo mam możliwość korzystania z komputera. Najpierw spędziłam trzy tygodnie w szpitalu (gdzie nawet nie było źle, choć ewidentnie to nie z tej placówki inspiracje czerpią twórcy seriali medycznych...) a teraz dalej jestem przykuta do łóżka, tylko już w domu. A że nie mogę przybrać pozycji siedząco-leżącej, tylko leżę plackiem, nie radzę sobie z obsługą komputera. Przydałby mi się tablet ;-)

Ale nie macie się co o mnie martwić, ani życzyć szybkiego powrotu do formy, bo paradoksalnie im dłużej uda mi się w tym stanie wytrwać, tym lepiej. Ja sobie tylko sobie marzę o wciągających lekturach i ewentualnie interesujących programach w tv, żeby czas szybko mijał ;-)

To jakie nie za ambitne, ale bardzo wciągające książki polecacie?

poniedziałek, 29 października 2012

"Kot" Georges Simenon

Starsze małżeństwo siedzi w salonie. Na pozór wszystko jest normalne - on siedzi na swoim fotelu, coś tam czyta czy czegoś tam słucha, ona siedzi na swoim i robi na drutach. Ale zaraz - on wstaje, idzie do kuchni, otwiera swoją zamykaną na klucz komodę i robi sobie kolację. Za chwilę ona wchodzi do kuchni, otwiera swoją komodę i szykuje posiłek dla siebie. Siadają do stołu, każde je swoje danie, nie odzywają się do siebie ani słowem. A potem zakupy - ona wychodzi najpierw, on podąża kilka kroków za nią. Wchodzą do tego samego sklepu, ale zakupy każde robi dla siebie oddzielnie. Wracają do domu, znów sobie siadają w salonie. On wyciąga kartkę i pisze na niej "kot". Rzuca w nią ową kartką. Ona w odpowiedzi wyciąga kartkę na której pisze "papuga" i rzuca w niego. 

Emil i Małgorzata nie odzywają się do siebie od 5 lat, od czasu zdarzenia z kotem. Co jakiś czas komunikują się tylko za pomocą kartki papieru. Żyją pod jednym dachem, ale prowadzą dwa oddzielnie gospodarstwa domowe. Dlaczego więc trwają w tym dziwnym układzie? Bo jak się okazuje - jednak bez siebie żyć nie potrafią.

Trudno się oderwać od tej króciutkiej powieści Georgesa Simenona, znanego przede wszystkim jako autora serii kryminałów o komisarzu Maigret. Może po jednej książce nie powinnam uogólniać, ale jednak zaryzykuję i przyłączę się do tych, którzy uważają, że w powieści psychologiczne Simenona są lepsze, niż jego kryminały :-)

wtorek, 23 października 2012

"Szaleństwa Brooklynu" Paul Auster

Już nie jeden raz wspominałam, że chciałabym pojechać do Nowego Jorku. A najbardziej bym chciała odnaleźć tam taki klimat, jaki  jest właśnie w "Szaleństwach Brooklynu" - przywodzący na myśl starsze filmy Woody'ego Allena.

Główny bohater, Nathan, to emerytowany agent ubezpieczeniowy, rozwiedziony, mający problemy z utrzymaniem kontaktu z dorosłą córką. Po ciężkiej chorobie chce coś zmienić w swoim życiu i wynajmuje mieszkanie na Brooklynie, dzielnicy którą znał z dzieciństwa. Na obiady chodzi do pobliskiej restauracji, głównie po to, by móc popatrzeć na pracującą tam piękną kelnerkę, wolny czas spędza na spacerach i zwiedzaniu różnych antykwariatów. Jak się okazuje, w jednym z nich pracuje jego siostrzeniec - młody, zrezygnowany mężczyzna, któremu życie nie ułożyło się po jego myśli. Nathan szybko znajduje wspólny język z Tomem, a także z jego lekko zwariowanym szefem. Życie Nathana i Toma zmienia się także za sprawą kilkuletniej dziewczynki - siostrzenicy Toma, która pewnego dnia puka do jego drzwi.

Choć wiele tematów pojawiających się w książce jest poważnych i ciężkich, to z całości bije ciepło. Gdzieś w tle jest polityka (wybory prezydenckie w 2000 roku), cała akcja kończy się 11 września tuż przed atakami na WTC. Ale to nie jest ważne - bohaterowie uczą się pokonywać różne przeciwności losu i korzystać z z życia. Lektura napawa optymizmem.

wtorek, 16 października 2012

"Trylogia nowojorska" Paul Auster

Kiedyś (na szczęście już dawno temu) miałam taki powracający, straszny sen: oto chcę wejść do mojego mieszkania, ale coś nie gra. Niby na pozór wszystko wygląda normalnie; klucz pasuje do zamka, ale w środku nie ma wcale tych zakątków, które dobrze znam, całe wnętrze jest obce, nieznane - to nie mój dom, mieszkają w nim jacyś obcy ludzie. Lektura "Trylogii nowojorskiej" mi ów sen przypomniała. Na szczęście na jawie, koszmarów nocnych po lekturze nie miałam :-)

Trzy historie, pozornie kryminalne. W pierwszej pewien mężczyzna, autor kryminałów po ciężkich przejściach osobistych, odbiera telefon. To pomyłka - rozmówca chciał dodzwonić się do prywatnego detektywa. Za pierwszym razem nasz bohater odkłada słuchawkę, tak jak zrobiłby to pewnie każdy z nas. Jednak za drugim postanawia zrobić sobie żart i podszywa się pod owego detektywa. Przyjmuje tajemnicze zlecenie, w wyniku którego zaczyna śledzić pewnego starszego mężczyznę. Coś, co początkowo jest zabawą, po pewnym czasie staje się obsesją...

Drugie opowiadanie to historia prywatnego detektywa Blue, któremu tajemniczy White zlecił śledzenie pana Black. Blue przenosi się do kamienicy stojącej na przeciwko domu, w której mieszka Black i od tego momentu jego życie wypełnia obserwacja zachowań mężczyzny. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem... 

Bohaterem trzeciej opowieści jest bezimienny mężczyzna, do którego zgłasza się żona przyjaciela z dzieciństwa, pisarza który nic do tej pory nie wydał. Ów przyjaciel znikł i nikt nie jest w stanie go odszukać. Pozostawił jednak dla żony instrukcje - może wydać jego utwory, jeśli ów przyjaciel z dzieciństwa uzna, że są warte wydania. Praca nad tekstami (które okazują się świetne i stają się prawdziwym sukcesem wydawniczym) zbliża narratora do rodziny zaginionego przyjaciela, z czasem wiąże się on z jego żoną i zaczyna prace nad napisaniem jego biografii, która tłumaczyłaby m.in. jego tajemnicze zaginięcie...

Te trzy opowiadania z pozoru można by było nazwać kryminalnymi, wszystkie łączy wszak jakiś rodzaj śledztwa. Jednak tak naprawdę to pomieszanie stylów i prawdziwa zabawa z konwencją. To opowiadania detektywistyczne, obyczajowe, psychologiczne. To opowiadania o tożsamości: jej znaczeniu i kształtowaniu się. Wszyscy bohaterowie zaczynają żyć życiem innych. Co z tego wyniknie? Najlepiej sprawdzić samemu :-) Mnie ta lektura naprawdę wciągnęła.

piątek, 12 października 2012

"Koncert" Muharem Bazdulj

Rok 1997. Wojna w Bośni już zakończona. Ale czy na pewno? Dla niektórych prawdziwym jej zakończeniem będzie dopiero to, co nastąpi 23 września - prawdziwe, wielkie wydarzenie kulturalne, jakim jest koncert U2. Zespół, który od lat kojarzony jest ze swej walki o pokój, stanie na stadionie Koševo w Sarajewie i zagra dla tych, którzy przez ostatnie lata doświadczyli tyle złego.

Od razu zaznaczam, że nie jestem fanką U2, ani nawet przesadną miłośniczką dużych koncertów muzycznych. Pomimo tego, lektura tej krótkiej powieści reportażowej okazała się miłym doznaniem.

Na koncert wybierają się tłumy. Autor przygląda się bliżej garstce z nich - każdy ma swoje powody, dla których chce uczestniczyć w tym wydarzeniu, każdy wiąże z nim inne wyobrażenia i każdy ma inne doznania. To bardzo ciekawy przekrój społeczeństwa.

Marko jest zakochany w muzyce U2. Dla niego możliwość obejrzenia zespołu na żywo to spełnienie marzeń, jeden z najważniejszych dni w życiu. Zakochani w sobie po uszy Merima i Tim traktują koncert i wycieczkę do Sarajewa jako okazję, by spędzić ze sobą trochę więcej czasu, w spokoju, z dala od spojrzeń wścibskich rodziców. Damir jest żołnierzem i by wziąć udział w koncercie ryzykuje wiele - bez pozwolenia oddala się z koszar. Ale nie myśli o konsekwencjach - jest tak rozbity po wojennych przeżyciach, że za wszelką cenę szuka nowego sensu w życiu i nowych doznań. Azra na koncert zakupiła dwa bilety - dla siebie oraz brata, który zginął na wojnie. Dla niej koncert jest pewnego rodzaju pożegnaniem z bliską osobą. Za to dla maturzystki z Chorwacji to szansa na to, by ją ktoś zauważył - marzy o tym, że to właśnie jej Bono zadedykuje jedną z piosenek, że zaprosi ją na scenę i jej były chłopak, fan U2, zacznie żałować, że się rozstali. A Sejo jest zagorzałym fanem piłkarskim i nienawidzi drużyny ze stadionu Koševo - na koncert przyszedł tylko po, by zobaczyć jak tłum zadeptuje murawę nielubianego klubu piłkarskiego.

Ów koncert, zbiorowe szaleństwo, dla każdego jednak znaczy coś innego. Każdy przeżywa go na swój sposób - indywidualnie ale w wielkiej masie. Koncert jest też okazją do tego, aby obok siebie stanęli Bośniak i Serbka - żeby porozmawiali w spokoju o muzyce, zapominając o przeszłości.

Jest też jeszcze jeden bohater tej książki - ambasador, który długo zabiegał o to, aby koncert doszedł do skutku. On wiedział, że koncert U2 dla Bośniaków będzie oznaczać coś więcej niż np. dla Włochów, że nigdzie indziej utwór "Miss Sarajevo" nie wybrzmi nigdzie tak, jak na tej ziemi. 

Język ani styl powieści nie zachwyca, ale mimo wszystko jest w niej coś przyciągającego, co sprawia, że warto na te 114 stron przenieść się o kilka lat w czasie i spotkać się z innymi na tym niezapomnianym dla wielu koncercie.

czwartek, 11 października 2012

"Więzień nieba" Carlos Ruiz Zafón

No i sięgnęłam po najnowszą książkę Zafóna. Tak myślałam, że jeśli nadarzy się okazja i ktoś mi tę książkę podrzuci, to się skuszę. Z czystej ciekawości. 

Czytany parę lat temu "Cień wiatru" bardzo mi się podobał. Czytałam go jakoś zaraz po ukazaniu się, zanim jeszcze zdążył obrosnąć w taką legendę, jaką cieszy się dziś. Lektura naprawdę sprawiła mi wiele radości, pomysł wydawał się świeży, styl wartki, klimat Barcelony intrygujący. Potem sięgnęłam po "Grę anioła" - i tu nastąpił pierwszy zgrzyt. Nie czytało mi się źle, ale to już zdecydowanie nie było to. A samo zakończenie to wręcz jakoś mnie zdenerwowało - odniosłam wrażenie, jakby autor w ogóle nie miał pomysłu jak do końca rozegrać akcję.

No i teraz "Więzień nieba"... Tym razem na głównego bohatera powieści wyrasta Fermin, pracownik księgarni prowadzonej przez Davida Sempre i jego ojca. Fermin musi zmierzyć się ze swoją przeszłością, opowiada Davidowi o swoich losach - o więzieniu za czasów wojny domowej w Hiszpanii i o tym, jak owo więzienie wpłynęło na jego dalsze życie. Ten wątek "historyczny" jest nawet dość ciekawy i - w moim odczuciu - stanowi najmocniejszy akcent całej powieści. Nie jest jednak na tyle dobry, żeby uratować całość. 

Warto jednak napisać, że książkę czyta się dobrze - szczególnie że w tym wydaniu druk jest dość duże, duże są marginesy, zanim człowiek się obejrzy już jest za połową. Myślę, że na jakąś podróż czy stan podgorączkowy jest to lektura w sam raz. Ale tym, którzy poszukują inspirującego spotkania z literaturą, raczej poleciłabym coś innego ;-)

poniedziałek, 8 października 2012

"Pchli pałac" Elif Şafak

Dość długo nie mogłam się przekonać do sięgnięcia po książki Elif Şafak - o tej tureckiej pisarce, często porównywanej do Orhana Pamuka (czy słusznie? pewnie nie do końca, ale to znacznie ułatwiło jej promocję) słyszałam tyleż dobrego, co złego. Musiałam wreszcie wyrobić sobie własne zdanie.

"Pchli pałac" to opowieść o mieszkańcach jednej ze stambulskich kamienic. "Cukiereczek" - tak oto bowiem nazwano kamienicę - wzniesiony został w pierwszej połowie XX wieku przez rosyjskiego arystokratę. Był prezentem dla jego żony, wynagrodzeniem za wszystko co ją złego w życiu spotkało. Kamienicę od początku wyróżniał jej eklektyczny styl. Nie bez znaczenia jest także fakt, że została wybudowana na miejscu dawnego cmentarza.

Kto dziś mieszka w "Cukiereczku"? Bracia bliźniacy, którzy prowadzą na parterze salon fryzjerski. Błękitna kochanka, która gotuje kurczaka dla swojego handlarza oliwą. Student medycyny ogarnięty myślą o samobójstwie wraz ze swoim psem bernardynem. Pedantyczna pani domu, dla której nic nie jest wystarczająco czyste. Starszy pan opiekujący się swoimi wnukami. Madame Babcia, której zdarza się poczęstować sąsiadów jakimś swoim wypiekiem, jednak - jak się później okaże - nie dlatego zostanie przez pozostałych mieszkańców zapamietana. Tych wszystkich ludzi na pozór nic nie łączy, może poza tym ze niektórzy z nich spotykają się na schodach kamienicy lub w zakladzie fryzjerskim. Jednak połączy ich "problem śmieciowy" - otóż mieszkańcy okolicznych domów podrzucają do ich kamienicy śmieci. To w nich wszyscy upatrują przyczyny, dla której w kamienicy lęgnie się różnego rodzaju nieprzyjemne robacko. Ale czy rzeczywiście to jedyny powód?

To bardzo gawędziarska, mozaikowa powieść. Autorka przenosi nas z jednego mieszkania, do drugiego, ukazując nam krótkie migawki z życia mieszkańców. Jest w tym dużo uroku. Wszystkie postaci - tak od siebie różne - są ciekawie skontruowane, dzięki czemu książka jest ciekawą wycieczką w głąb ludzkiej psychiki. 

Jako mieszkanka dużego wieżowca, nic nie wiem o swoich sąsiadach. Mijając niekiedy ludzi na klatce nie wiem nawet, czy mieszkają w tym miejscu, czy przyszli tylko kogoś odwiedzić. A pewnie jest tu tak, jak w "Cukiereczku" - cała feeria różnych charakterów, osobowości, zainteresowań. Warto się nad tym nieraz zastanowić ;-)

czwartek, 4 października 2012

"Jutro skończę dwadzieścia lat" Alain Mabanckou

Książki o dorastaniu, pisane z perspektywy młodego człowieka, mają w sobie coś magnetycznego. A jeśli na dodatek ich akcja rozgrywa się w ciekawym miejscu i czasie - magnetyzm rośnie. I tak jest właśnie w przypadku powieści "Jutro skończę dwadzieścia lat", gdzie po prowincjonalnym świecie Pointe – Noire w Kongo oprowadza nas kilkunastoletni Michel.

Michel jest chłopcem bardzo wrażliwym. Próbuje zrozumieć otaczający go świat, co nie jest takie proste - wraz z ojcem słucha radia Głos Ameryki, skąd dowiaduje się o m.in. o rewolucji w Iranie i problemach szacha. Myśli o tym, jak świat niesprawiedliwie potraktował byłego przywódcę Iranu dręczą go odtąd nieustannie. W radio słyszy też o pokojowej nagrodzie Nobla dla Matki Teresy, czy o prawie do aborcji - na swój sposób interpretuje i przetwarza wszystkie te fakty. Ale Głos Ameryki to nie wszystko, z czym musi sobie poradzić - jego wujek, będący zażartym komunistą (i znaczącym przedsiębiorcą zarazem) uczy go marksizmu, w szkole otacza go kult nieżyjącego dyktatora Mariena Ngouabi, jego ukochana Karolina chce, by pisał dla niej wiersze i mówił, jak bardzo ją kocha, a on sam próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczego słowa "alter ego" z piosenki Brassensa. Europejskiego czytelnika dodatkowo mogą zaskoczyć jeszcze relacje rodzinne (Michel ma dwie mamy - jedną biologiczną, drugą - pierwszą żonę swojego przybranego ojca, która także go wychowuje i traktuje na równi z innymi swoimi dziećmi), a także wiara w szamańskie metody leczenia i uzdrawiania.     

Nie czytałam innych książek Mabanckou, ale chętnie nadrobię te zaległości, bo ta jest naprawdę godna polecenia.

środa, 3 października 2012

"Nędznicy" Wiktor Hugo

Od bardzo dawna miałam ochotę przeczytać tę książkę. Swój czytelniczy plan zrealizowałam, a teraz mam problem, co o tej powieści napisać - bo cokolwiek bym nie napisała, będzie to banalne.

Głównym bohaterem "Nędzników" jest Jan Valjean - były galernik, który po latach pozbawienia wolności próbuje wrócić do społeczeństwa. Wydaje się to jednak niewykonalne - człowiek z jego przeszłością w XIX wiecznej Francji zostaje naznaczony na całe życie i choćby nie wiadomo jak się starał, pod swoim prawowitym nazwiskiem spokoju nie odnajdzie. A cóż złego zrobił Jan Valjean, że na kilkanaście lat trafił na galery? Otóż próbował ukraść bochenek chleba dla swojej głodującej siedmioosobowej rodziny...

Jan jest jednak silnie zmotywowany, chce wreszcie rozpocząć nowe życie. Zmienia tożsamość, udaje mu się zdobyć całkiem pokaźny majątek oraz szacunek lokalnej zbiorowości. Nic nie może być jednak takie proste - po piętach przez całe życie będzie mu deptał inspektor Javert. I Jan znów będzie musiał wyruszyć w poszukiwaniu spokoju. Zaopiekuje się 8-letnią osieroconą Kozetą, przeniosą się do Paryża, ale tam też nic się nie zmieni. Gdziekolwiek Jan nie osiądzie, zawsze po pewnym czasie jego drogi skrzyżują się z inspektorem Javertem...

Jest to naprawdę niesamowita powieść, ukazująca brutalność życia i prawdziwą nędzę, jaką trudno sobie dziś wyobrazić. Do tego ciekawie jest zarysowane tło historyczne, które bardzo mocno odciska się na losach bohaterów (początkowo musiałam wytężyć trochę swoja pamięć by przypomnieć sobie koleje rewolucji francuskiej, gdyż bez tego pewne niuanse byłyby nie do wychwycenia). Przede wszystkim jednak jest to wnikliwe studium socjologiczne społeczeństwa francuskiego. To naprawdę jest jedna z tych powieści, które warto przeczytać.

piątek, 28 września 2012

"Wielkanocna parada" Richard Yates

Dwie siostry i ich historie. Choć Emily i Sarah dokonywały w życiu zupełnie innych wyborów, los żadnej z nich nie sprzyjał. Czy to przez ich dzieciństwo, rozwód rodziców i wychowywanie przez zapatrzoną w siebie samą matkę?

Mam dość mieszane odczucia względem tej książki. Owszem, czyta się szybko, ale mimo wszystko trudno nazwać tę historię wciągającą. Bohaterki momentami trudno było mi zrozumieć, a tym samym polubić - ale to pewnie dlatego, że większa część akcji rozgrywa się w latach 40-tych i 50-tych, a od tego czasu wiele się zmieniło. Jednocześnie umiejscowienie akcji właśnie w tym okresie i ukazanie możliwości rozwojowych, jakie miały wówczas kobiety jest jedną z głównych zalet powieści, bo zmusza do przemyśleń na temat roli kobiet w społeczeństwie, podejścia do problemu przemocy domowej,  czy alkoholizmu kobiet: czy - a jeśli tak, to jak wiele - się od lat 50-tych w tych kwestiach zmieniło?

Autor chyba bardziej znany jest z książki "Droga do szczęścia", na podstawie którego parę lat temu nakręcono film. Nie miałam jednak okazji ani przeczytać tej książki, ani obejrzeć jej ekranizacji.

czwartek, 27 września 2012

"Słonimski. Heretyk na ambonie" Joanna Kuciel-Frydryszak

Od bardzo dawna noszę się z zamiarem napisania o tej książce, ale się jakoś nie składało. Miałam ochotę przytoczyć parę cytatów z książki, ale dostęp do egzemplarza z powodu przeprowadzki mam ograniczony i chyba nieprędko uda mi się do niego dostać (książki się bowiem na półkach nie mieszczą, ale nie mogę zamówić nowych półek, póki pół pokoju jest zastawiona rzeczami do wywiezienia, które to z kolei, z racji na swoje duże gabaryty i na ciężar, nie mogą zostać wywiezione z mieszkania, dopóki w mojej klatce panowie nie uporają się z wymianą windy...). Tak więc będzie krótko i bez cytatów.

Książkę kupił mi któregoś dnia mąż, żebym się nie nudziła na zwolnieniu. Sama pewnie przeszłabym obok niej dość obojętnie - nazwisko Słonimskiego jest mi oczywiście znane, ale za bardzo jego twórczości nie znam, nie sądziłam, że jego biografia mogłaby mnie zainteresować. Ale jak tylko zaczęłam przeglądać otrzymaną książkę, zrozumiałam że od razu muszę ją przeczytać.

Z biografii wyłania się obraz bardzo ciekawego bohatera - inteligentnego (choć niewykształconego), krytycznie patrzącego na świat i umiejącego dostrzec w nim rzeczy często niezauważalne dla innych, świetnego i ostrego krytyka teatralnego, felietonisty, poety. W okresie dwudziestolecia międzywojennego był Słonimski bywalcem salonów - zaczynał dzień około godziny 10, już w południe był gościem w Ziemiańskiej czy kawiarni Pod Picadorem, w których spędzał czas do wieczora, kiedy to organizowano różne wieczorki poetyckie. Obserwujemy jego relacje z pozostałymi Skamandrytami a także nieszczęśliwe miłosne uniesienia i wreszcie stosunkowo późny związek z żoną, Janiną Konarską. Biografia porusza też oczywiście wątki najbardziej znane: kwestie związane z poczuciem tożsamości narodowej i stosunkiem do Żydów, postawę Słonimskiego po wojnie, jego powrót do Polski na początku lat 50-tych i relacje z władzą ludową, list jaki wystosował do Czesława Miłosza, po jego wyjeździe zagranicę czy wreszcie znaczenie jakie odegrał dla kiełkującego ruchu opozycyjnego.

Dodatkowo książka jest naprawdę dobrze napisana. Autorka przytacza liczne anegdoty, dzięki którym lepiej poznajemy charakter Słonimskiego i jego wyjątkowe poczucie humoru. Biografię wzbogacają też ciekawe zdjęcia, także z materiałów SB. Z pewnością jest to lektura godna polecenia.

środa, 26 września 2012

"Pięć małych świnek" Agatha Christie

Wysłuchałam pierwszego w życiu audiobooka :-) Do tej pory nie mogłam się do tej formy poznawania książek przekonać. Trudno mi się skupić na treści - wzrok co rusz na coś pada, co wywołuje falę jakiś skojarzeń, myśli szybko odpływają na inne tory. A lektor w międzyczasie zdradza ważne fragmenty powieści, o których ja potem nic nie wiem ;-) Nabrałam jednak olbrzymiej ochoty, żeby raz jeszcze spróbować. Akurat w ręce trafił mi kryminał Agathy Christie - niezbyt długi, pomyślałam więc że spróbuję. I udało się :-)

"Pięć małych świnek" opowiada o kolejnym śledztwie prowadzonym przez Herculesa Poirot. Do detektywa zwraca się młoda dziewczyna, Karla Lemarchant. Karla pragnie wyjaśnić sprawę sprzed lat - jej matka została 16 lat wcześniej skazana za zabójstwo (otrucie cykutą) swojego męża, ojca Karli. Motyw wydawał oczywisty - ojciec Karli, malarz, zakochał się w jednej ze swoich modelek i planował się z nią związać na trwałe. Ta tragedia rodzinna odbiła piętno na losach dziewczyny, nie pozwala jej zaznać spokoju. Szczególnie że przed swoją śmiercią, matka Karli napisała do niej list, który dziewczyna mogła przeczytać dopiero po osiągnięciu pełnoletności - w liście tym pisze, iż nie jest winna popełnionej zbrodni. Karla pragnie dowiedzieć się, co naprawdę wydarzyło się w domu Crale'ów i kto jest mordercą jej ojca.

Hercules od początku czuje, że nie będzie to proste śledztwo - sprawa ma już swoje lat, oskarżona nie żyje. Na szczęście Herculesowi udaje się dotrzeć do innych osób, które miały bliski kontakt z rodzicami Karli i podczas tych tragicznych wydarzeń byli obecni w domu - do Philipa, najlepszego przyjaciela ojca Karli, Mereditha - brata Philipa, zielarza, ze zbiorów którego ukradziono truciznę, Elsy - kochanki zamordowanego, Angeli - przyrodniej siostry oskarżonej o morderstwo oraz panny Williams - guwernantki wychowującej Angelę.

Książka podzielona jest na trzy części. W pierwszej Hercules Poirot rozmawia z każdą z osób z najbliższego otoczenia zamordowanego. Podczas tych rozmów prosi ich, by spisali swoje opowieści o wydarzeniach sprzed 16 lat. To właśnie one składają się na drugą część. Trzecia część do finał - Hercules Poirot doprowadza do konfrontacji wszystkich osób, spotkania w domu, w którym popełniono zbrodnię i przeprowadza rekonstrukcję zdarzeń, która oczywiście doprowadza do ujawnienia kto był winny.

Znów nie udało mi się odgadnąć, kto popełnił zbrodnię :-) Lektura była miła i przyjemna, zachęciła mnie nie tylko do sięgnięcia w przyszłości po inne kryminały Agathy, ale także przekonała do audiobooków.

piątek, 21 września 2012

"Ziemia obiecana" Władysław Reymont

Któż nie zna słów: "ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic, to razem, mamy tyle, akurat tyle, aby założyć fabrykę"? Tak zaczyna się historia trzech przyjaciół - Karola Borowieckiego, Maxa Bauma i Moryca Welta. A przede wszystkim - historia Łodzi, opisana przez Władysława Reymonta w "Ziemi obiecanej".

Zawsze byłam ciekawa, jak wyglądała Łódź w XIX wieku, w okresie swojego rozkwitu. Do dziś pofabrykanckie zabytki robią wrażenie: nie tylko wielkie hale i ich dymiące kominy, nie tylko pałace, ale także wszystko to, co budowane było dookoła - domy dla robotników, miejsca wypoczynku, parki, szpitale. Prawdziwe miasta w mieście. Władysław Reymont dołożył do tego krajobrazu mieszkańców miasta - a właściwie ich wielokulturowy "zlepek". Są wśród nich niemieccy, żydowscy i polscy fabrykanci, arystokracja, szlachta, mieszczaństwo, robotnicy. Każda z przedstawionych na kartach powieści postaci jest wyjątkowa i każda wnosi do powieści koloryt, dzięki któremu łatwiej nam zrozumieć charakterystykę dawnej wielokulturowej Łodzi.

Choć do Łodzi zjeżdżało mnóstwo osób, które chciały się dorobić, życie tu wcale nie było łatwe, a zrobienie kariery udawało się tylko nielicznym. Znacznie częstsze były spektakularne bankructwa. Dlatego liczyła się przede wszystkim umiejętność przetrwania i brak wyrzutów sumienia - tzw. uczciwość łódzka.

Poza mechanizmami robienia kariery i upadku, autor porusza też inne wątki charakterystyczne dla zjawisk takich jak rozwój przemysłowy, na przykład spór o to, czy lepiej postawić na dobry towar (i odwlec w czasie zysk), czy na towar słabej jakości, ale przynoszący pieniądze od razu. Jest też oczywiście poruszony problem traktowania robotników i ich warunków życiowych. No i  naturalnie znalazło się miejsce na wątek miłosny :-)

Trzech głównych bohaterów powieści mieszka na Piotrkowskiej, w kamienicy pod numerem 90. W chwili obecnej kamienica ta wygląda tak:


Na parterze znajduje się dość popularna pizzeria (przy okazji warto dodać, że trudno w innych miastach znaleźć takie pizze, jakie serwuje się w Łodzi - oczywiście zupełnie inne niż tradycyjne pizze włoskie: najczęściej są wszędzie dużo mniejsze a za sosy trzeba dodatkowo płacić).

Zaś pierwowzorem dla fabryki Bucholca (przynajmniej w ekranizacji Andrzeja Wajdy) była fabryka Poznańskiego, dzisiejsza Manufaktura (jedno z największych centrów rozrywkowo-handlowych w Europie). To przez tę bramę do pracy wchodziło codziennie tysiące robotników:

Nie umiem obiektywnie ocenić książki, bo jako rodowita łodzianka byłam zachwycona każdym opisem miasta, na które podczas lektury trafiałam (a było ich naprawdę bardzo dużo). Przyznam jednak, że powieści wcale nie czytało mi się tak łatwo - musiałam odnaleźć się w gąszczu bohaterów, co początkowo nie było takie proste i w czym się nieco gubiłam. Ale ten wysiłek zdecydowanie warto było wykonać :-)

Rozwiązanie konkursu

Wszystkim bardzo dziękuję za udział w konkursie i za polecenie mi lektur. Postaram się je wszystkie przeczytać:-)

W celu wyłonienia zwycięzcy przeprowadziłam losowanie, a oto fotorelacja:














Serdecznie gratuluję :-)

środa, 19 września 2012

"Morderstwo w Orient Expressie" Agatha Chrisie

Od dawna miałam ochotę sięgnąć po jakąś książkę Agathy Christie. Kiedyś, jeszcze w liceum, jakiś jej kryminał wpadł mi w ręce - pamiętam, że mi się podobał, choć teraz niestety nawet tytułu sobie nie mogę niestety skojarzyć. Ale od tej pory było mi z autorką jakoś nie po drodze. Postanowiłam to zmienić i na pierwszy ogień wybrałam chyba najbardziej znany utwór - "Morderstwo w Orient Expresie".

Miejsce akcji: luksusowy pociąg relacji Stambuł-Calais. Tym oto pociągiem, w specjalnym, zamykanym wagonie, podróżuje kilkanaście osób różnych narodowości, których pozornie nic nie może ze sobą łączyć (np. rosyjska arystokratka, węgierski hrabia z żoną, niemiecka służąca, Włoch, Amerykanin). W wagonie tym jedzie także detektyw Hercules Poirot. I całe szczęście, bo w nocy dochodzi do zbrodni. Zasztyletowany zostaje jeden z pasażerów. Charakter zadanych ran oraz inne ślady pozostawione na miejscu zbrodni nie są jednoznaczne. Gdyby nie Poirot, starannie zaplanowana tajemnicza zbrodnia mogłaby nigdy nie zostać wyjaśniona.

To klasyczny kryminał - krąg podejrzanych jest zamknięty, od początku znamy ich wszystkich. Ponieważ pociąg utknął w zaspie śniegu, wokół składu nie ma śladów ucieczki, wiadomo że morderca znajduje się w wagonie. Detektyw rozpoczyna swoje śledztwo - i drogą dedukcji dochodzi do zaskakujących wniosków. Początkowo odkrywa, że zamordowany nie był tym, za kogo się podawał, z czasem zaś - że pasażerów łączy zdecydowanie więcej, niż by się to mogło wydawać.

Podczas lektury usilnie próbowałam zgadnąć, jaki będzie finał - oczywiście mi się to nie udało... Czy tak też będzie przy kolejnych spotkaniach z Agathą?

czwartek, 13 września 2012

"Pieniądz" Emil Zola

Współczesny tytuł powieści powinien brzmieć "Pieniądz, czyli greed is good". Jestem pod dużym wrażeniem mojego kolejnego spotkania z twórczością Emila Zoli - podobnie jak w powieści "Wszystko dla pań" są tu pokazane ponadczasowe mechanizmy rządzące ekonomią i ludzką psychiką. To niesamowite - książki powstały ponad 100 lat temu, autor opisywał w nich realia II Cesarstwa, a dziś w Polsce wielu ludziom wydaje się, że podobne zdarzenia to symptom zwyrodnienia naszych czasów i coś, z czym wcześniej ludzkość nie miała do czynienia. 

Głównym tematem "Pieniądza" jest giełda. Zola czuł, że to ważny temat, którego poruszenie jest niezbędne do tego, by zrealizować pełen 20-tomowy cykl "Rougon-Macquatowie. Historia naturalna i społeczna rodziny za Drugiego Cesarstwa" jednak pisanie tej części przysporzyło mu sporo trudności, temat bowiem nie należał do kręgu jego zainteresowań. Dobrze jednak, że się przemógł.

Głównym bohaterem powieści jest Saccard - finansista, który zna słodki smak sukcesów i gorzki smak porażki. Rozmowy z sąsiadem - inżynierem Hamelinem (marzycielem i idealistą) - doprowadzają go do pomysłu nowego przedsięwzięcia, jakim jest powołanie do życia Banku Powszechnego. Czytelnik wprowadzony jest w świat paryskiej giełdy - i od początku nie ma żadnych złudzeń: Bank Powszechny musi z czasem upaść. Od początku bowiem poznajemy kulisy powstawania Banku: kreatywną księgowość, skupowanie przez akcjonariuszy akcji własnych, podstawianie fałszywych akcjonariuszy. Wartość spółki rośnie w niespotykanym tempie. Bankiem interesują się coraz to nowi inwestorzy - różne są ich motywacje, niektórzy spekulują, inni lokują w interesie oszczędności swojego życia, upatrują w Banku szansę na pomnożenie posagu i wydanie córki za mąż lub na wyjście z długów. Często nie znają się na giełdzie, ale podążają za tłumem, ciesząc się że wartość akcji rośnie. Do czasu...

Są też w powieści poruszone inne ciekawe wątki: skupowanie wierzytelności, podział społeczeństwa, rosnący antysemityzm, którego przyczyną było skupienie w ręku bogatych żydowskich bankierów znacznego majątku (ciekawy jest także wątek różnic w podejściu do prowadzenia biznesu między Saccardem, a jednym z jego głównym rywali, bankiem Gundermannem), rodzący się marksizm i anarchizm, sprzeciw wobec takich instytucji jak giełda.

Czytałam tę książkę podczas upadku Amber Gold, co nadało lekturze dodatkowy smaczek....

A na koniec mały cytacik:
  
"Saccard miał słuszność: pieniądz był jak dotąd nawozem, na którym wyrastała ludzkość jutra; pieniądz, truciciel i niszczyciel, stawał się zaczynem życia społecznego, żyznym gruntem, niezbędnym do wielkich robót ułatwiających egzystencję (...). Dlaczegóż zatem pieniądz czynić odpowiedzialnym za brudy i zbrodnie, których jest przyczyną? Czyż w mniejszym stopniu zbrukana jest miłość, która przecież rodzi życie?"

P.S. Przypominam o konkursie urodzinowym - kto się jeszcze nie zgłosił, ma szansę :-) 

środa, 12 września 2012

"Poczekajka" Katarzyna Michalak

Miałam napisać i biografii Słonimskiego, ale po przeprowadzce książka znajduje się w zbyt trudno dostępnym miejscu i nie dam rady do niej dotrzeć by odszukać cytaty, które chciałam przytoczyć... Więc zamiast czekać aż przeprowadzka się zakończy i Słonimski znajdzie nowe wspaniałe miejsce na półce (bo to jeszcze długo potrwa), będę w najbliższej przyszłości pisać o innych książkach - stos przeczytanych i czekających na wspomnienie o nich nie maleje.

"Poczekajka" to historia młodej pani weterynarz, która szuka swojej drogi życiowej i swojego życiowego partnera. Jest w stanie wiele poświęcić i zaryzykować - tak oto ucieka z Warszawy na Zamojszczyznę, gdyż magia podpowiada jej, że to właśnie tam znajdzie to, czego pragnie. Zostaje lekarzem w zoo (choć wcześniej miała zaledwie niewielkie doświadczenie w leczeniu miejskich piesków i kotków), osiedla się w uroczym, rozpadającym się małym domku. No i szuka Tego Jedynego (a on oczywiście okazuje sie być na wyciągnięcie ręki).

O książkach Katarzyny Michalak czytałam wiele dobrego. O samej "Poczekajce" także - że to magiczna powieść z której bije ciepło, o konsekwencji w dążeniu do realizacji własnych marzeń. Ja tego jednak w tej lekturze nie odnalazłam. Chyba po prostu nie dla mnie jest ten typ literatury - wierzę, że wielu czytelniczkom (jakoś nie mogę sobie wyobrazić, żeby książkę pokochali mężczyźni) tego typu powieść może przypaść do gustu, ja jednak do nich nie należę. Mnie irytowała przewidywalność fabuły i decyzje podejmowane przez główną bohaterkę. Nawet jako lektura na letni dzień spędzony na świeżym powietrzu, ta lektura nie jest dla mnie. 

środa, 5 września 2012

"Listy z podróży" Karel Capek

Chyba po raz pierwszy ukazał się w Polsce pełen zbiór listów z podróży pióra jednego z najbardziej znanych czeskich pisarzy XX wieku, zbierający felietony o podróżach autora do Włoch, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Holandii i Skandynawii. 

Wszystkie podróże Capek odbył w dwudziestoleciu międzywojennym. Intrygujący jest to okres: z jednej strony skokowy rozwój wielu krajów, z drugiej rodzące się totalitaryzmy, które i Capek dostrzega i w swoich listach komentuje. 

Capek jest wnikliwym obserwatorem. W każdym z odwiedzanych krajów zwraca uwagę na inne rzeczy: we Włoszech wiele uwagi poświęca sztuce, zarówno starożytnej, jak i  renesansowej czy barokowej. Na Wyspach Brytyjskich dokładnie opisuje wielki Londyn (z jego muzeami, parkami, ruchem ulicznym), ale zagląda także do Walii, Szkocji i Irlandii, zachwycając się krajobrazami, wiejskimi i pasącymi się owcami. W Hiszpanii jego uwagę przykuwa piękna acz okrutną corrida, malarstwo Goi czy El Greco; w Holandii - wiatraki, tulipany i niderlandzcy malarze; w Skandynawii - piękno przyrody:  fiordy, koło podbiegunowe, lodowce.

Mnie najbardziej przypadły do gustu listy z Anglii - pełne humoru iście angielskiego:

"Gdy byłem młodszy, znałem tylko dwa typy Anglików: jeden nazywał się John Bull, był gruby i rumiany,  nosił buty z cholewami i spodnie do końskiej jazdy i zazwyczaj towarzyszył mu buldog; drugi nazywał się Mr Smith albo jakoś podobnie, był wysoki i kościsty, nosił ubranie w kratkę i rude baki, i odznaczał się tym, że przy każdej okazji kładł nogi na stole. Obaj pojawiali się głównie w karykaturach i w komediach.
Kiedy później przyjechałem do Anglii, byłem rozczarowany, widząc, że przytłaczająca większość Anglików nie nosi kraciastych  ubrań ani baków, ani nie kładzie nóg na stole; że (z wyjątkiem pana G. B. Shawa) nie są uderzająco wysocy ani (z wyjątkiem pana G. K. Chestertona) uderzająco przysadziści. Tak oto człowiek traci iluzje swej młodości."

Ale i opis Danii był zabawny:

"Kraik jasnozielony, w kolorze, którym na mapach oznacza się niziny; zielone łąki i zielone pastwiska, nakrapiane stadami; ciemne krzaki dzikiego bzu z białymi pękami kwiatów, błękitnookie dziewczyny o mlecznej i delikatnej cerze, ludzie powolni i rozważni; równina, jakby ją ktoś nakreślił od linijki - podobno mają tu gdzieś górę, którą nawet nazwali Himmelbjerg; pewien mój znajomy szukał jej, jadąc samochodem i kiedy jej nie znalazł, spytał miejscowych, jak do niej dojechać; a oni powiedzieli mu, że właśnie kilka razy ją minął."
 
Niektóre fragmenty są jednak zdecydowanie bardziej poważne. Odwiedzając Holandię, Capek snuł rozważania na temat szans małych narodów:

"Czy najlepszą metodą właśnie dla narodów małych nie jest zastąpienie ideałów ilościowych ideałem jakości? Czy tym, co najbardziej sprzyja konkurencyjności małych organizmów narodowych na rynku światowym, nie jest szczególna szlachetność tego, co wychodzi z ich warsztatu albo z ich sklepiku? Tego, co mają na składzie, nie musi być wiele: ale to, co tam jest, jest dziełem dobrym i bez wad".

Prawdziwą przyjemnością jest podróżować z kimś takim jak Capek. Szczególnie że opisom towarzyszą zabawne ilustracje.

P.S. Przypominam o konkursie urodzinowym.

wtorek, 4 września 2012

"Nowy Świat i okolice" Tadeusz Konwicki

Tym razem to bardzo zaległa recenzja. Książkę czytałam już parę miesięcy temu, jakoś zupełnie nie mogłam się zebrać, żeby o niej cokolwiek napisać. W dalszym ciągu jakoś natchnienia nie czuję, więc tym razem będzie bardzo zwięźle.

"Nowy Świat i okolice" to zbiór króciutkich felietonów i anegdot, w zasadzie na każdy temat. Jak to u Konwickiego bywa, pomimo że cały zbiór nosi bardzo warszawski tytuł, ciężko powiedzieć czy więcej w treści Warszawy, czy Wilna ;-)

Mnie jednak najbardziej przypadły do gustu fragmenty o kocie Iwanie, np.:

Kot leży rozwalony na moich zwłokach. Czasem przeleci po nim jakiś dreszcz albo coś w rodzaju kurczu, raptem zajęczy cichutko, potem strzepnie łapką, jakby chciał strącić coś, co się przykleiło natrętnie do czarnych ciepłych i miękkich paluszków. Kot Iwan śni. Ale co on śni, dokąd wysyła swoje fale i jaką otrzymuje odpowiedź z tego wymiaru albo z tej rzeczywistości, gdzie koty są władcami, tego ja nie wiem. Lecz wiem, że mimo wszystko, mimo napięcia, awantury o użytą czasem przeze mnie zwiniętą gazetę, że mimo wszystko kot Iwan jest nam życzliwy i ta życzliwość okaże się dla nas zbawienna, kiedy pewnej godziny przekroczymy granice naszej rzeczywistości i znajdziemy się tam, w niewiadomym nam innym wszechświecie, gdzie być może koty  mają wielkie wpływy i kolosalną pozycję.

Książkę urozmaicają obrazki pióra autora:
 Całość czyta się świetnie. Godne polecenia :-)

wtorek, 28 sierpnia 2012

Konkurs urodzinowy

Parę dni temu minął rok, odkąd prowadzę blog na blogspocie. Postanowiłam podtrzymać miłą tradycję konkursów, które różni blogerzy z takich okazji organizują :-)

Do wygrania jedna z dwóch książek: 

1) "Podróże małe i duże, czyli jak zostaliśmy światowcami" Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny 

lub 

2) "Good night, Dżerzi" Janusza Głowackiego.

Zasady konkursu: pozostawcie w komentarzu informację, którą z wyżej wymienionych nagród bylibyście zainteresowani i napiszcie, jaką książkę byście mi polecili - to może być Wasza ulubiona lektura, bądź np. taka, która sądzicie, że mogłaby mi się spodobać :-)

Jeśli nie prowadzicie bloga - napiszcie proszę swój adres e-mail.

Jeśli prowadzicie bloga - będę bardzo wdzięczna za umieszczenie informacji o moim konkursie.

Konkurs urodzinowy u Karoliny
Zamknięcie konkursu nastąpi 20 września.

piątek, 17 sierpnia 2012

"Zły" Leopold Tyrmand

"Zły" to mój pewnego rodzaju wyrzut sumienia - wszyscy, z którymi na temat tej książki rozmawiałam, czytali ją dawno temu w liceum. A mnie jakoś w liceum się nie udało - owszem, pamiętam że kiedyś sięgnęłam ją z półki i obłożyłam w jakąś gazetę. Ale jakaś taka była dość gruba i nieporęczna i nie wchodziła mi do torebki, więc szybko wróciła z miejsca, z którego ją wyciągnęłam...

Warszawa, lata 50-te. Świat przestępczy nie może spać spokojnie - w stolicy pojawia się Ktoś, kto na własną rękę próbuje wymierzać sprawiedliwość. Pojawia się niespodziewanie właśnie w tych miejscach, w których dzieje się coś złego. Dla jednych człowiek ten jest bohaterem, który przychodzi na pomoc potrzebującym. Dla innych - to ten Zły, który przeszkadza, którzy zagraża status quo. Tożsamość tajemniczego mężczyzny stanowi zagadkę, którą chce wyjaśnić coraz więcej osób. Wśród nich jest redaktor Kolanko i jego podopieczny, który by odkryć prawdę sam próbuje wkręcić się w przestępczy światek. Jest też doktor pogotowia Halski, który od początku czuje do Złego sympatię. Jest piękna panna Marta, którą Zły uratował na Placu trzech Krzyży przed atakiem chuliganów (a ponieważ jest to - jak napisałam - piękna kobieta, nie trudno odgadnąć, że wraz z jej pojawieniem się zaczyna się też wątek miłosny, który łączy Martę i lekarza). No i oczywiście są jeszcze ci "po drugiej stronie" - prezes Merynos, mający wyjątkowy dar do robienia przekrętów i cały krąg jego współpracowników (cinkciarze, koniki, chuligani i reszta "elementu przestępczego").

Jednak dla mnie głównym bohaterem tej książki jest Warszawa. Warszawa, która powstaje z gruzów wojny - już w wielu miejscach ładnie odbudowana, jednak pełna jeszcze kamienic grożących zawaleniem. Nazwy znajomych ulic, parków, miejsc - wszystko opisane tak drobiazgowo i wiarygodnie, że czytając opisy miałam wrażenie, jakbym widziała to miasto sprzed lat. Klimat stołecznych lokali, pełnych dymu z papierosów, oparów wódki i zapachu serwowanego jako przystawkę śledzia. Warszawa, w której toczy się niby normalne życie, ale jednak tak dziś obce, dalekie...

Pozostając pod urokiem tego nastroju, sięgnę niebawem po "Życie towarzyskie i uczuciowe".

czwartek, 16 sierpnia 2012

Zmiany, zmiany

Ponieważ moje życie obfituje ostatnio w zmiany, chciałam żeby zmiany dosięgnęły także bloga. Stąd pomysł, żeby zmienić szablon. Miłego czytania w nowym układzie :-)

"Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" Swietłana Aleksijewicz

Jeśli macie ochotę na książkę łatwą, miłą i przyjemną - lepiej trzymajcie się z daleka od reportażu Swietłany Aleksijewicz. Jeśli natomiast chcecie spojrzeć z innej strony na II wojnę światową i ujrzeć ją oczami kobiet, które walczyły w Armii Czerwonej - przeczytajcie.

Większość relacji wojennych, jakie znamy (przynajmniej tych, które ja znam), pochodzą od mężczyzn. Nieliczne kobiety, które się w tych opowieściach przewijają, najczęściej  pracowały w szpitalach polowych. Ale nie spotkałam się wcześniej z relacjami kobiet, które walczyły na pierwszej linii frontu, które były strzelcami, czołgistkami, artylerzystkami, snajperami czy lotnikami. W "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" takich opowieści jest kilkadziesiąt.

Autorce zależało, żeby odszukać i porozmawiać o wojnie z kobietami-żołnierkami, chciała poznać ich wspomnienia i zrozumieć emocje, które im towarzyszyły. Początkowo łatwo nie było - wiele kobiet nie chciało z nią rozmawiać. Wiele po prostu nie umiało o wojnie mówić - nikt wcześniej z nimi na ten temat nie rozmawiał, zakazywano im opowieści frontowych, zamykano im usta. O ile z wielu mężczyzn walczących na wojnie zrobiono bohaterów, o tyle w przypadku kobiet dla wielu taka frontowa przeszłość była problemem i obciążeniem.

Bohaterki książek bardzo się od siebie różnią, pochodzą z różnych zakątków ZSRR, różnie wyglądało ich przedwojenne życie. Ale jedno je łączy: zdecydowały się na ochotnika zaciągnąć do armii. I - co mnie zaskoczyło - czytając te wspomnienia wydaje się, że one rzeczywiście bardzo tego chciały, że to nie jest efekt propagandy, udawanie. Szły na wojnę, bo tak trzeba było ich zdaniem w tamtej chwili postąpić. Szły mając mętne wyobrażenie o tym, co je na tej wojnie czeka. 

Dostawały parę za dużych męskich butów i mundur. Szybko zapominały o swej kobiecości. Patrzyły na wojnę nieco inaczej niż ich koledzy - przez pryzmat kolorów, zapachów, emocji. Często same sobie chciały udowodnić, że one też mogą walczyć (często musiały też udowodnić to swoim przełożonym). jest w tych wspomnieniach coś niesamowitego, dlatego warto po tę lekturę sięgnąć. Choć nie ukrywam, że czyta się bardzo ciężko, że wiele razy miałam ochotę książkę odłożyć na bok i już do niej nie wracać. Ale wróciłam. I nie żałuję.

piątek, 10 sierpnia 2012

"Nałkowska albo życie pisane" Hanna Kirchner

Do tej pory zawsze starałam się pisać o moich lekturach w kolejności ich czytania. Ale mam trochę "zaległości", więc postanowiłam wyłamać się i napisać teraz o książce, którą mam  przeczytaną"na świeżo".

Dwa tygodnie temu przeczytałam rewelacyjną biografię Słonimskiego (za parę dni postaram się o niej umieścić jakąś notkę). Powtórzyłam tym samym "błąd" Marlowa. Biografia Nałkowskiej bowiem do biografii Słonimskiego się nie umywa... A zestawienie ich w tak nieodległym od siebie czasie, tylko to uwydatnia.

Z pewnością można się z biografii dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy o życiu i twórczości Nałkowskiej. Ale trzeba się uzbroić w cierpliwość. I nie chodzi o to, że książka ma 800 stron - przy dobrze napisanej książce jej długość nie ma przecież znaczenia. Ale - w moim odczuciu - "Nałkowska albo życie pisane" po prostu dobrze napisana nie jest.

Po pierwsze, jak na biografię autorka posługuje się zbyt kwiecistym językiem, np.:
 
"Tajemnicę jak odbezpieczony granat nosiła w sobie całe dnie i bezsenne noce, rozdzierana współczuciem dla niego, dla niej, dźwigająca bezmiar rozpaczy obojga."

 "Następne cztery lata życia pisarki to będzie już schodzenie, zsuwanie się z tego szczytu ku ziejącej u stóp ciemności. Ta droga w dół cierpiącego ciała, ducha owładniętego zwątpieniem i rozpaczą, z Imaginacją i Strachem u boku, przemienia się mimowolnie w obraz świata. jak bezgłośnie osuwający się wzdłuż swego powietrznego zarysu gmach życia zbiorowego, trafiony bombą najeźdźcy."

Po drugie, autorka bardzo wiele miejsca poświęca analizie tekstów Nałkowskiej. To oczywiście z pozoru nie jest żaden mankament, ale problem tkwi w tym, że mnie przez te analizy ciężko było przejść. Są napisane jakby uniwersyteckim żargonem. Nie są niezrozumiałe, ale jeśli takie opisy ciągną się po kilkanaście stron (a każdy analizowany utwór jest naprawdę poddawany wnikliwej analizie i właśnie tyle miejsca ona zajmuje), to jest to dla czytelnika męczące: 

"Hybrydyczność powieści polega na szczególnej współobecności precyzyjnego opisu, kipiącego bogactwem realiów, i odmiennej poetyki unoszącej cząstki życia w strefę symbolu i refleksyjnego uogólnienia (...) Tworzy się w ten sposób jakby nad-rzeczywistość, metatekst zmagań umysłu dociekającego sensu świata."

"Ja społeczne" ma przewagę nad "Ja głębokim", "Ja-dla-siebie."

"Hipoteza losu stworzeń ziemskich jako przede wszystkim "bytu-ku-śmierci" ma u Nałkowskiej młodopolską, głównie schopenhauerowską prowiniencję." 

Autorka wydaje się też być bardzo silnie związana emocjonalnie z Nałkowską. To oczywiście zrozumiałe, jeśli tyle pracy naukowej i życia poświęca się na badania nad jakąś osobą, nad studiowaniem jej utworów i wspomnień i niej w oczach innych. Odniosłam jednak wrażenie, że autorce zabrakło momentami nieco krytycyzmu wobec Nałkowskiej. Zdziwiło mnie, kiedy Hanna Kirchner przytaczając krytyczne recenzje niektórych utworów Nałkowskiej, daje jednoznacznie do zrozumienia, że ci krytycy po prostu utworów nie zrozumieli. I nie chodzi o recenzje, które wyszły spod pióra jakiś "pismaków", lecz o opinie, jakie wobec dział Nałkowskiej wygłosili najwięksi, współcześni jej pisarze.

Zofia Nałkowska była wyjątkową postacią. Intrygujące są jej relacje z mężczyznami - z jednej strony była feministką, walczącą o pozycję kobiet w społeczeństwie, z drugiej zaś wiązała się z mężczyznami, którzy ją krzywdzili. Myślę jednak, że lepiej na ten temat przeczytać ciekawy wywiad z autorką biografii (link po kliknięciu), niż zagłębiać się w całą książkę...

środa, 8 sierpnia 2012

"Pasje utajone" Irving Stone

Bardzo długo polowałam na tę książkę. Jakoś nie miałam szczęścia by znaleźć ją w bibliotekach, nikt spośród znajomych jej nie miał, w antykwariatach też kręcili nosem gdy mówiłam, czego szukam. Aż ukazało się wznowienie... :-) Przystąpiłam więc do lektury z rozbudowanymi oczekiwaniami i - jak to zwykle przy takich emocjach bywa - trochę się rozczarowałam.

Kim był Zygmunt Freud nikomu mówić nie trzeba. W "Pasjach utajonych" poznajemy go jako młodego lekarza, którego wręcz obsesyjnym marzeniem jest kariera akademicka. Niestety, asystentury na Uniwersytecie Wiedeńskim nie otrzymuje. Kariera uniwersytecka w tamtych czasach w Monarchii Austro-Węgierskiej była dla młodego człowieka pasmem wyrzeczeń, głównie natury finansowej (co ciekawe - na polskich uczelniach  jest tak do tej pory...). Freud pochodził z ubogiej rodziny, marzył o tym by ożenić się z ukochaną Martą - być może więc nawet lepiej się dla niego stało, że zmuszony był rozpocząć praktykę lekarską, zapewniło mu to przynajmniej po pewnym czasie środki do utrzymania rodziny.

Osią konstrukcyjną książki są opisy schorzeń pacjentów, którzy zgłaszają się do doktora Freuda. Coraz to nowe przypadki doprowadzają lekarza do rozwinięcia psychoanalizy, która miała znaczący wpływ na rozwój psychologii klinicznej przez wiele lat. Jednak spora część tych leczonych przez Freuda przypadków mnie nużyła. Szczególnie tych pierwszych, w których jego metoda nie była jeszcze rozwinięta. Późniejsze zaś bardzo mnie bawiły - to jednak jest niesamowite jak wszystko można próbować wytłumaczyć przeżyciami seksualnymi z okresu dzieciństwa: jak można powiązać różne fakty i interpretować je idąc w jednym tylko kierunku.

Brakowało mi w książce trochę szerszego spojrzenia na tematykę. Mamy tu przedstawiony tylko świat lekarski. A teorie Freuda nie wzięły się przecież jedynie z tego, co działo się w owym czasie w medycynie - przydałoby się głębsze wniknięcie w świat filozofii i myśli przełomu XIX i XX wieku. Zabrakło mi też bardziej wnikliwej analizy tego, co poróżniło Freuda i Junga - w książce rozłam nurtu psychoanalitycznego owszem jest opisany, ale dość powierzchownie, bez wskazania na przykład konkretnych przypadków pacjentów i stawianych odmiennych diagnoz. Niemniej jednak bardzo doceniam przygotowanie Stone'a - naprawdę robi ono wrażenie. 

Trochę humoru dostarczyło zakończenie. Początek wojny, Żydom mieszkającym w Wiedniu jest coraz ciężej, trwają już prześladowania, które dotknęły także rodzinę Freuda, do aresztu na kilka godzin trafia ukochana córka, Anna (cała rodzina martwi się, czy jeszcze zobaczy ją żywą). Wszyscy namawiają Freuda na emigrację, on początkowo zwleka. W końcu się decyduje. Kiedy już wszystko było załatwione, do mieszkania Freudów przychodzi oficer gestapo:
" - Panie profesorze, jeśli podpisze pan ten papier, to pańska rodzina oraz współpracownicy otrzymają zezwolenia na wyjazd. Chodzi o oświadczenie, że od chwili przyłączenia Austrii do Rzeszy Niemieckiej władze niemieckie, a w szczególności gestapo, traktowały pana z należytym szacunkiem jako uczonego o sławie światowej.
Zygmunt przeczytał oświadczenie i z uśmiechem odpowiedział :
- Podpiszę z przyjemnością, pod warunkiem że wolno mi będzie dodać jedno zdanie.
- Bardzo proszę, panie profesorze.
Pod swym podpisem Zygmunt dodał: Z całego serca mogę polecić usługi gestapo każdemu".
 
Długo czytałam tę książkę. Szczególnie pierwszą połowę. Myślałam, że biografia Freuda pióra Stone'a mnie zachwyci, że nie będę mogła się od niej oderwać. Może za mało (w stosunku do opisów schorzeń pacjentów) jest w niej samego Freuda?
  

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

"Łuk triumfalny" Erich Maria Remarque

Paryż w przededniu wybuchu II wojny światowej. Paryż pełen kawiarni, klubów nocnych i nielegalnych imigrantów. Ravic, główny bohater powieści jest jednym z nich. 

To zdolny niemiecki lekarz, który uciekł z obozu w Niemczech i osiadł we Francji. Nie może tu legalnie wykonywać zawodu - pracuje w renomowanym szpitalu na czarno, za pensję nieodpowiadającą jego umiejętnościom i zaangażowaniu. Ukrywa się pod przybranym nazwiskiem. Cały czas żyje w poczuciu zagrożenia - w każdej chwili może zostać wydalony z kraju, co już mu się w przeszłości zdarzało.

Hotel, w którym mieszka pełen jest podobnych mu ludzi - nielegalnych imigrantów zmuszonych ze względów politycznych do wyjazdu ze swoich ojczyzn (Rosji, Hiszpanii, Niemiec). To wyjątkowy świat, w którym króluje poczucie tymczasowości, w którym nikt nie może uwolnić się od bagażu uciążliwych wspomnień z przeszłości.

Pewnego dnia Ravic spotyka w okolicy Łuku Triumfalnego Joannę, zrozpaczoną kobietę która myśli o samobójstwie. To spotkanie odmienia życie ich obojga - rodzi się pomiędzy nimi uczucie. Nie jest to delikatna, romantyczna miłość - lecz miłość burzliwa, bardzo emocjonalna, skazana na niepowodzenie. 

Dla mnie zachowania i decyzje bohaterów niejednokrotnie nie były zrozumiałe. Pewnych rzeczy, pewnych odczuć nie jestem sobie w stanie wyobrazić ani znaleźć dla nich uzasadnienia. Ale to czyni powieść frapującą.

Powieści nie czyta się łatwo, jednak opis tej trudnej rzeczywistości końca dwudziestolecia międzywojennego i zbliżającego się nowego kataklizmu jest bardzo przejmujący.

czwartek, 2 sierpnia 2012

"Pałac snów" Ismail Kadare

Wyobraźcie sobie Tabir - wielki pałac-labirynt, w którym tysiące urzędników codziennie pracuje nad interpretacją snów obywateli. W niezliczonej ilości pomieszczeń na półkach znajdują się teczki, a w nich sny. Najpierw teczki trafiają do departamentu selekcji. Pracujący tam urzędnicy decydują, które sny należy zignorować, a które mówią coś ważnego. Tymi, które zostały uznane za wartościowe zajmuje się dział interpretacji. Posiłkując się spisanymi w obszernych tomach archetypami, urzędnicy próbują dokonać wnikliwej analizy - choć w zasadzie przypomina to w jeszcze większym stopniu wróżenie z fusów, niż interpretacje snów dokonywane przez Freuda.

"Pałac snów" jest oczywiście alegorią totalitaryzmu. Obraz wszechobecnego i nieustannie inwigilującego państwa stworzony przez albańskiego noblistę jest poruszający. Ten ogromny mroczny pałac -  przepełniony bezimiennymi ludźmi, pracującymi jak roboty - napawał mnie strachem. Przychylę się jednak do licznych opinii, że książce daleko jest do "Procesu" Kafki czy "Roku 1984" Orwella - a to właśnie z tymi utworami jest "Pałac snów" porównywany (ba, wydawca oczywiście zapewnia nas, że "Pałac snów" wspomniane utwory przewyższa).

środa, 1 sierpnia 2012

Moja literacka podróż do Japonii

Marzę o tym, żeby pojechać w różne zakątki świata, ale Azja nie jest zbyt wysoko na liście pożądanych celów turystycznych. Jest wiele fascynującego w tych odległych miejscach i ich, często trudnej do zrozumienia dla Europejczyka, kulturze. Ale może właśnie ten kulturowy dystans powoduje, że w pierwszej kolejności chcę odkrywać oraz wracać do miejsc mi emocjonalnie - a także przestrzennie - bliższych. Jednak podróży literackiej sobie odmówić nie mogłam :-)

1. "Japoński wachlarz. Powroty". Joanna Bator

Parę lat temu Joanna Bator wyjechała na parę miesięcy do Japonii, by kontynuować tam swoją pracę naukową.  Zderzenie z Krajem Kwitnącej Wiśni zaowocowało m.in. wydaniem "Japońskiego wachlarza", a po paru latach poszerzonej jego wersji, po którą właśnie miałam okazję sięgnąć.  

"Japoński wachlarz. Powroty" to fascynujące studium antropologiczne. Autorka przygląda się Japonii i Japończykom, ich zwyczajom, kulturze, jedzeniu, językowi. Dla takiej "gaijinki" (cudzoziemki) jak ja, która o Japonii zbyt wiele pojęcia nie ma, wiele momentów było zaskakujących i wręcz na swój sposób szokujących, a cała lektura wywarła na mnie naprawdę duże wrażenie. 

Jako specjalistka od spraw gender, autorka wiele miejsca poświęciła pozycji kobiet w społeczeństwie japońskim, relacjom damsko-męskim oraz podejściu Japończyków do spraw związanych z seksualnością. Dla mnie było to intrygujące i ciekawe: począwszy od konstrukcji języka i jego wpływu na płeć, poprzez teatr, gejsze, hotele miłości, syndrom lolitki, podejście do pornografii.

Japończycy słyną z uprzejmości i wydawało mi się, że akurat w tej kwestii nie będę zaskoczona, jednak tłumaczenia zwrotów, które przytacza autorka wywołały duży uśmiech na mej twarzy: np. po trzęsieniu ziemi w Kobe w 1995 klienci sklepu mogli znaleźć na drzwiach taką oto kartę: "To straszna i niewybaczalna niedogodność dla naszych szacownych klientów, ale z powodu trzęsienia ziemi zmuszeni jesteśmy zamknąć nasz skromny sklep"a pasażerowie samolotu usłyszeć mogą: "Uprzejmie przepraszamy szanownych podróżnych za niewybaczalną niewygodę, jaką jest oczekiwanie na start w naszym skromnym samolocie. Prosimy, by szacowni podróżni wybaczyli nam tę wielką niegrzeczność jaką popełniamy, nieuprzejmie przerywając im konwersacje i prosząc ich uniżenie o zapięcie tych skromnych pasów."

Jednak nawet ta wciągająca lektura nie zachęciła mnie jakoś specjalnie do podróży do Japonii...

2. "Wyznania gejszy" Arthur Golden

... zachęciła mnie natomiast do sięgnięcia po "Wyznania gejszy". Będąc akurat w bibliotece szukałam jakiejś lektury z lekką fabułą, która wciągnęłaby mnie w te wielkie upały i nie zmęczyła. 

"Wyznania gejszy" to opowieść o losie pewnej Japonki, z rybackiej wioski, która jako dziecko wraz z siostrą  została sprzedana przez swojego niezamożnego ojca. Siostra wywiezione zostały do Tokio, starsza trafiła do zwykłego domu publicznego, młodsza zaś do miejsca, w którym w którym dziewczynki miały szanse zostać wychowywane na gejsze. I tak - pomimo różnych przejściowych zawirowań - dzieje się z Sayuri: zostaje jedną z najbardziej znanych w latach 30-tych gejsz w Tokio.

Intrygujący jest świat powieści - głównie lata 20-te i 30-te, kawiarnie tokijskie w których przesiadują gejsze, ich zwyczaje (począwszy ich edukacji, nauki śpiewu, tańca, gry na instrumentach poprzez fryzury i makijaż, aż po przepiękny strój), relacje z mężczyznami, pozycję w społeczeństwie.

Kariera bohaterki przerwana jest przez wybuch II wojny światowej, która całkowicie zmienia Japonię. Ciekawy jest ten wojenny obraz kraju, choć odczułam pewien niedosyt - spojrzenie na okres wojenny i powojenny nie jest już takie wnikliwe. Ale i tak lektura przypadła mi do gustu.  

poniedziałek, 9 lipca 2012

Lato z kryminałem

Kiedyś wydawało mi się, że nie jestem wielką fanką kryminałów, ale ostatni dobór moich lektur świadczy o czymś odmiennym. Jakoś w tę pogodę kryminał jest moim wielkim sprzymierzeńcem. Więc zebrałam kilka lektur w jeden tematyczny, trochę przydługi wpis :-)

1. "Pomyłka Maigret" Georges Simenon

Można by rzec, że to takie nieco dłuższe opowiadanie, a nie powieść kryminalna, zaledwie 150-parę malutkich stron. Ale historia wciągająca.

Komisarz Maigret musi odnaleźć zabójcę Luizy Filon. Cień podejrzenia pada na jej kochanka, muzyka, który po jej zaginięciu zapada się jakby pod ziemię. Jednak w miarę jak na jaw wychodzi coraz więcej szczegółów z życia Luizy, jak komisarz zmusza kolejnych świadków do ujawniania tego, co początkowo o Luizie chcieli zataić, sprawa staje się coraz bardziej skomplikowana.

Książkę już dość dawno temu wygrałam w konkursie u Izy :-)


2. "Trzeci brzeg Styksu" Krzysztof Beśka

Kiedy zobaczyłam tę książkę w księgarni nie mogłam się oprzeć - podtytuł bowiem głosi" "mroczny kryminał w scenerii dawnej Łodzi". Kryminał, którego akcja dzieje się pod koniec XIX wieku w moim ukochanym mieście dymiących kominów, w okresie prosperity, kiedy żyli ci wszyscy wielcy fabrykanci i zbijali/tracili swoje fortuny - no po prostu musiałam kupić :-)

Dwaj prywatni detektywi muszą wyjaśnić sprawę tajemniczego porwania dzieci: syna pewnego bogatego fabrykanta i inżyniera z fabryki Scheiblera. Dodatkowo okazuje się, że te wydarzenia nie pozostają bez związku z innymi zagadkami, które dzieją się w mieście - zawalenia kamienic, wysychanie studni, tajemniczej pracy dla robotników zwalnianych z wielkich fabryk.

Fajna historia no i jeszcze fantastyczny obraz miasta. Polecam :-)


3. "Echo winy" Charlotte Link

Jak to bywa przy książkach tej autorki - trudno powiedzieć co jest ważniejsze: warstwa obyczajowo-psychologiczna, czy wątek kryminalny? 

Główną bohaterką jest Virginia, żona finansisty z ambicjami politycznymi i matka kilkuletniej córki. Virginię trapią problemy z przeszłości, o których nigdy nie opowiadała mężowi. Pojawia się jednak ktoś, komu zaczyna o sobie opowiadać. Tą osobą jest Nathan - Niemiec, który wraz z żoną postanowił zmienić swe życie i kupił jacht, którym chcą opłynąć kawałek świata. Jacht ten jednak zostaje stratowany u wybrzeży wyspy, na której domek letni ma Virginia. Dwójka rozbitków pozostaje bez niczego - całym ich majątkiem był nieubezpieczony jacht, który poszedł na dno. Virginia postanawia im pomóc, choć jej mąż od początku ma złe przeczucia...

A wątek kryminalny? Otóż porywane są i zabijane małe dziewczynki. Pochodzą z różnych rodzin, widzimy tragedię, jaką przeżywają ich rodzice, prezentujący zupełnie inne postawy życiowe. Wszystkie postaci są dość wiarygodnie nakreślone, dlatego lektura jest wciągająca. No i oczywiście oba wątki muszą się ze sobą w którymś momencie skrzyżować.

Mnie rozwiązanie zagadki kryminalnej zaskoczyło, choć czytałam opinie, że jest bardzo przewidywalne. 

4 i 5. "Latarnik" i "Fabrykantka aniołów" Camilla Lackberg

Oj, miałam już nie czytać kolejnych tomów sagi o morderstwach we Fjallbace. Ale dostałam w prezencie, stały na półce... Więc sięgnęłam.

No i nie było tak źle. Co prawda warstwa obyczajowa, historia Ericki i Patricka i ich bliskich mnie już zmęczyła, ale wątki kryminalne były nawet całkiem ok. Bardziej wciągający nawet okazał się ten z "Fabrykantki aniołów" - intrygę z "Latarnika" łatwiej mi było przejrzeć, jej zakończenie mnie nie zaskoczyłło. W "Fabrykantce aniołów" też wiele wątków wydało mi się oczywistych i wątek współczesny (jak to często u Lackberg bywa, wątek współczesny przeplatany jest takim starszym), ale właśnie ta starsza historia przypadła mi do gustu i byłam ciekawa jak się skończy.

Na takie temperatury ponad 30 stopni jest to lektura w sam raz :-)

6. "Pentagram" Jo Nesbo

To trzeci tom trylogii z Oslo o policjancie z problemami Harrym Hole. 
Bardzo ciekawa sprawa seryjnego mordercy, która - gdy już prawie wydaje się być wyjaśniona - okazuje się jeszcze bardziej zawikłana. Trzeba przyznać, że trzyma poziom. Do tego jeszcze klamra spinająca całą trylogię - kwestia przemytu broni do Norwegii oraz komisarza Toma Waalera, który zamieszany był w śmierć koleżanki Harrego. Komisarz Hole od jakiegoś czasu ma podejrzenia w sprawie Waalera, nie odpuszcza wyjaśnienia sprawy, choć jego sytuacja w policji za sprawą wpadnięcia w kolejny ciąg alkoholowy jest opłakana (dostaje wymówienie). Jednak z powodu sezonu urlopowego, Harry zostaje przydzielony do śledztwa i sprawę prowadzić ma właśnie z Tomem Waalerem. Doskonała okazja, by przyjrzeć się bliżej podejrzanemu koledze i zdobyć dowody jego winy.

7. "Śmiertelny wróg"  Ross Macdonald

Prywatny detektyw Lew Archer otrzymuje zlecenie odnalezienia 17-letniej dziewczyny, która jak się okazuje uciekła ze swoim chłopakiem. Ucieczka ta nie jest jednak miłosnym wypadem dwójki nastolatków - Archer szybko odrywa, że młodzi planują popełnienie jakiegoś przestępstwa. Jego obawy potwierdzają się - Sandy i Dave porywają Stephena Hacketta, właściciela firmy naftowej, w której pracuje ojciec Sandy. 

Im dalej w las, tym sprawa bardziej się komplikuje. Relacje rodzinne, jakie wychodzą na jaw, są aż momentami ciężkie do ogarnięcia ;-) Ale wszystko układa się w końcu w logiczną całość i wszystkie tajemnice rodzinne zostają rozwikłane.

Te książkę także wygrałam u Izy :-)

wtorek, 3 lipca 2012

"Farby wodne" Lidia Ostałowska

Obóz koncentracyjny w Auschwitz-Birkenau kojarzy się przede wszystkim z zagładą Żydów, choć był miejscem, w którym znaleźli się także liczni przedstawiciele innych nacji. Jedynymi z bardziej pokrzywdzonych byli Romowie - i to jest jeden z głównych problemów poruszanych w "Farbach wodnych".

"Farby wodne" to reportaż o Dinie Gottliebovej - młodej Żydówce czeskiego pochodzenia, która w 1943 roku trafia do obozu. Dina była studentką akademii sztuk pięknych. Kiedy znalazła się w Auschwitz, miała malować numery na blokach. Wymalowała także jedną ze ścian - namalowała na niej Disneyowską Królewnę Śnieżkę i siedmiu krasnoludków, by dzieci przebywające w obozie choć na chwilę mogły oderwać się od otaczającej ich rzeczywistości i przenieść się w kolorowy świat bajki. Jej talent został wykorzystany przez władze obozu - doktor Mengele, przeprowadzający odrażające eksperymenty na uwięzionych w obozie (to naprawdę bulwersujące, że taki człowiek uniknął jakiejkolwiek odpowiedzialności za swe czyny) poprosił ją, by malowała portrety "badanych" przez niego Cyganów. Jej akwarele były bowiem dokładniejsze, niż ówczesne fotografie. Dzięki temu zajęciu, Dinie udało się przeżyć.

Po wojnie wyjechała do Stanów, wyszła za mąż za Arta Babbitta, rysownika Disneyowskiego, sama też pracowała w owej sławnej wytwórni. Jej akwarele natomiast najpierw trafiły do jednego z uratowanych z Oświęcimia dzieci, następnie zaś zostały przekazane władzom muzeum KL Auschwitz-Birkenau. Dina w połowie lat 90-tych zażądała zwrotu namalowanych portretów i przez lata toczyła spór z muzeum. W dużej części reportaż Ostałowskiej dotyka właśnie tego problemu: kto jest prawowitym właścicielem portretów? Czy są one dowodem zbrodni i "dobrem wspólnym"? Czy powinny trafić do autorki/jej potomków? Osobiście uważam, że obrazy powinny pozostać z muzeum, że ważne jest by zachować zbiorową pamięć o wszystkim, co się tam wydarzyło. No ale zdanie w tej kwestii to rzecz indywidualna :-)

"Farby wodne" z pewnością nie są łatwą i przyjemną lekturą na upalne lato. Ale jak już aura stanie się przyjaźniejsza, to myślę, że warto po reportaż sięgnąć. Język, jakim jest napisany jest dość typowy dla tej tematyki - prosty, bez ubarwnień żadnych, nieoceniający. Wydanie wzbogacone jest też interesującym zestawem fotografii.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

"Świat bez końca" Ken Follett

Kilka lat temu przeczytałam "Filary ziemi" - najgłośniejszą chyba powieść historyczną Folletta, wspaniałą opowieść o opactwie Kingsbridge i powstającej tam wielkiej katedrze, będącej dziełem Toma Buildera. Teraz sięgnęłam po kontynuację. I jak to bywa przy kontynuacjach - uczucia mam mieszane.

Akcja powieści rozgrywa się mniej więcej 200 lat po pierwszej części, przede wszystkim w Kingsbridge i najbliższych okolicach. Głównym bohaterem jest Merthin -  budowniczy którego umysł wykracza poza epokę, w której żyje. Merthin ma pomysły na niezwykłe budowle i innowacyjne rozwiązania architektoniczne, do których musi jednak przekonywać mieszkańców miasteczka. 

Nie on jeden chce rewolucjonizować Kingsbridge. Zależy na tym także Carris - początkowo przyjaciółce, a z czasem wielkiej miłości Merthina. Carris jako dziecko marzyła o tym, by zostać lekarzem. Jednak w średniowieczu medycyną mogli się parać jedynie mężczyźni... Carris jednak łatwo się nie poddaje ;-)

Podczas lektury w dużej mierze miałam wrażenie, że akcja nie przynosi nic nowego - że to wszystko już w bardzo podobnym wydaniu czytałam w "Filarach ziemi". Owszem, było parę nowych wątków, zdecydowanie więcej uwagi poświęcone było relacjom wewnątrz zakonu, władcami a poddanymi, bardzo interesujące były wątki poświęcone medycynie (akcja rozgrywa się podczas plagi Czarnej Śmierci, w czasach, kiedy najlepszym lekarstwem było upuszczanie krwi i nikt nie chciał uwierzyć, że choroby mogą być zakaźne i warto przy kontakcie z chorym na zarazę zachować higienę). Ale wszystko to, co miało związek z budowaniem mnie trochę nudziło. Na początku też trudno mi się było odnaleźć w gąszczu bohaterów, których - jak przystało na ponad 900-stronicową powieść - jest naprawdę mnóstwo. Podsumowując - na skali 6-cio stopniowej przyznałabym książce 3 punkty.

niedziela, 27 maja 2012

"Podróż" Ida Fink

Cofnijmy się w przeszłość. O kilkadziesiąt lat. Jest rok 1941. Z jednego z żydowskich gett na wschodnich krańcach byłej II Rzeczpospolitej, uciekają dwie dziewczyny. Zależy im na jednym: aby przeżyć. Decydują się na ruch, który nam w tej chwili może wydawać się dziwny - same zgłaszają się jako ochotniczki i wyruszają na  roboty do Niemiec. Tak oto zaczyna się podróż Idy Fink oraz jej siostry. Podróż pełna pułapek i niebezpieczeństw, w której nie raz przyjdzie im stanąć twarzą w twarz z wrogiem, w której będą musiały wykazać się ponadludzkim wysiłkiem, by osiągnąć swój cel.

Towarzyszymy im - najpierw w obozie przejściowym, później w fabryce amunicji, następnie u niemieckich rolników. Za każdym razem będą udawać kogoś nowego, wcielą się w nowe role, przybiorą nowe imię i nazwisko. Jak w tym wszystkim nie zatracić siebie?

Całość napisana jest dość prostym językiem, bez ubarwiania, bez patosu. Tak, jakby była do wakacyjna przygoda, a nie najważniejsza w życiu walka. Może dlatego, że książka nie powstała bezpośrednio po wojnie - autorka napisała ją wiele lat później, kiedy różne szczegóły już lekko zatarły się w jej pamięci.

Na podstawie książki nakręcono także film, którego nie miałam okazji jeszcze obejrzeć. Może teraz, po lekturze, się uda. Książka zrobiła na mnie duże wrażenie, ciekawa jestem jak odebrałabym jej ekranizację.

niedziela, 13 maja 2012

"Pantaleon i wizytantki" Mario Vargas Llosa


Och, uśmiałam się przy tej lekturze przednie.

Oto bowiem kapitan Pantaleon Pantoja, świeżo awansowany w strukturach peruwiańskiej armii, dostaje zadanie specjalne. Ma zorganizować dla wojskowych zastępy... prostytutek. Wioski otaczające zgrupowania armii są bowiem narażone na fale gwałtów, dokonywanych przez żołnierzy. Winne temu, jak twierdzą dowódcy, są wyjątkowy klimat i specyficzna dieta tego regionu, działająca niczym afrodyzjak. 

Zaznaczyć należy, że Pantoja był do tej pory wojskowym nietypowym - spokojny, cichy, niepijący, pantoflarz słuchający się we wszystkim swojej żony i matki. 

Do swojej misji Pantaleon Pantoja podchodzi bardzo metodycznie. Zaczyna od dokładnych analiz na temat zapotrzebowania usługami seksualnymi wśród żołnierzy, wylicza ile osób liczyć muszą brygady "wizytantek" i jak muszą pracować, aby wszystko funkcjonowało poprawnie. Wspaniałe są te jego wywody i wyliczenia. Takiego analitycznego podejścia pozazdrościłby Pantoji niejeden planista.

Powieść Llosy jest oczywiście krytycznym spojrzeniem na peruwiańską armię. Ale jest też po prostu świetną komedią, której lektura może poprawić humor :-)